7 rano.
Mamie coś się pomieszało, że wyniki można odbierać od 10 (a można od 7 do 10) i mogę sobie jeszcze w domu do tej 10 zostać, potem lekarz, żeby dowiedzieć się, że nic mi nie jest-nie wiem jak to mamie wytłumaczę w kontekście tego, że tydzień w domu siedziałam, ale będę się martwiła potem.
Sprawdzian z PP dziś mam, odpowiedzi już na gotowcu do obu grup.
Na resztę nic nie umiem.
Co do dnia wczorajszego-była totalna załamka.
Wyciągnęli mnie z domu: przyjaciółka, chłopak, kolega i kolega, z którym ona kręci i do którego poszliśmy.
Jego mama położyła przed każdym talerz z ciastem i kazała spróbować, tłumaczenia żadne nie pomogły, powiedziała, że jej będzie przykro.
No i chłopak siedział i patrzył na mnie z miną a nie mówiłem, że nie jesz..
Dla świętego spokoju siedziałam tam i jadłam ten kawałek, tzn. grzebałam, grzebałam i zjadłam pół, ale jak w domu sprawdziłam ile kalorii ma makowiec i wiórki (posypany był wiórkami kokosowymi) to się totalnie załamałam i rzygałam.
A nie chciałam tego.. ale to już taki odruch.
No w każdym razie waga spadła w stosunku do wczoraj z 60,2 do 59,6.
W końcu 5 z przodu z powrotem.
Na dziś przewidziane 9 mandarynek, nigdzie się nie ruszam poza szkołą i lekarzem, więc nikt mi niczego nie wciśnie.
edit:
jednak zjem jeszcze zupkę chińską, bo to ciepłe przynajmniej.
wiem, że to sama chemia, ale przynajmniej wiem ile ma kalorii (71,3 w 100).
318g zupki 226,734 kcal
9 mandarynek 270 kcal
=496,734
trochę za dużo, ale się spali. ;>