Mdli mnie i szukam ratunku w rozścielonym od tygodniu łóżku, bo po co składać pościel , jeżeli nie czeka mnie już żadna podróż? Nie wychyle stóp poza granice drogi mlecznej, kosmos jest najpiękniejszym natchnieniem. W pokoju mam własne konstelacje. Przelewam przez palce gwiazdy choć tak daleko mi do sufitu nawet, a co dopiero do nieba. Nabawiłam się kataru, nierozważnie wychodząc na balkon. W osobowym między gdzieś a domem, podpierałam powieki zapałką, by nie pozwolić wlać w nie ukradkiem płynnej senności. Wędrowałam brzegiem rzeki w jakiejś wsi odległej, razem ze Stachurą i słońcem jadłam pieczone kartofle. / Modliłam się by pociąg zboczył z drogi, za bardzo bałam się wsiąść w byle który.
Dziś słowa jakby takie nie moje , płochliwe, chowają się w lisiej norze. Wychylają zmarszczone noski, a ja płoszę je szelestem powiek. Odkładam na później podniebną wędrówkę, muszę wytrzymać jak najdłużej, by pozwolić sobie na tą słodką przyjemność. Tak dawno nie piłam herbaty. Florence na dziś.