wyjątkowo jasno było dziś na zewnątrz, dopiero przed chwilą niebo utonęło w słodkiej pomarańczy zachodu. tyle groszy podniosłam z podłogi, chuchając, ukrywając w kieszeni - na szczęście. to nie mógł być smutny dzień. kra na rzece urządziła radosne tańce, rażąc odbitym blaskiem zwężone źrenice, nie gotowe by odeprzeć świetlisty atak. płakałam z bólu i szczęścia, z zachwytu nad pięknem. znów ukryłam mikroskopijne fragmenty Ciebie w każdym mroźnym oddechu, wdychając, wciągając do płuc lepką woń, co oblepiła krtań, pozbawiła zmysłów. przecież tak bardzo daleka od smutku byłam dziś. wciąż mam ochotę skoczyć, za bardzo kusi lodowata woda, tafla zmrożona, intrygująco płaska powierzchnia. tak łatwo mogła zgubić mnie pewność zdolności latania, umiejętności chodzenia po wodzie. teraz muszę być grzeczna i podziękować ładnie. hej, ty tam na górze, który ukrywasz się nade mną, w pałacu z chmur, dobrze wiesz, że nie potrafię na stałe w ciebie uwierzyć - to za sprawą pokory znowu chcesz mi pomóc?
i chyba trochę za bardzo lubię odbicie wątłych nóg w sklepowej witrynie. szkoda by mi było pozbyć sie tych niewielkich promyków zachwytu/walczą we mnie lwy. czas na sen. dobranoc.