Siedzę sobie cichuteńko, jak staruszka książka -
jakieś zapomniane wydanie Twaina.
I mam swój charakterystyczny zapach, którym pachną
wszystkie moje kartki i kurz
na powiekach, ciężkich.
I siedzę grzecznie na półce, czasem dotknięta
przesunięta,
czasem kogoś rozczaruję, czasem cisną mną
w nieposłusznego psa.
Cierpliwie czekam, uśmiecham się grzbietem i
myślę o swojej starości, o dłoniach,
których miałam okazję posmakować.
Tak wiele osób trzymało mnie na ciepłych kolanach
w zimowych tramwajach.
Chyba nie liczę już na intrygę,
cała jestem nią zapisana.
Let's touch our hopeless lips. Let's finally live our dreams.