No i spadł nam w tym roku pierwszy śnieg.
Trochę inaczej wyobrażałam sobie ten dzień. Bardziej radosny, a mniej samotny... że pójdę z Tobą na spacer, trzymając Cię za rękę i będziemy patrzeć w to charakterystyczne dla tej pory roku niebo. Jakby gdzieś za chmurami rozpalono wielkie ognisko. Jakby coś się zaczynało, a zarazem kończyło...
Tymczasem, ja, przyklejona do szyby w autobusie podczas powrotu do domu, układałam w swojej głowie tysiące myśli, które goniły siebie nawzajem, a ja nie mogłam za nimi nadążyć.
Trochę to wkurzające, ta niemoc pozbierania samej siebie i rozmowy z... no właśnie, z samą sobą. Coraz częściej łapię się na tym, że prowadzę dialogi... w zasadzie to z kim? Ze sobą? Z moimi chorymi myślami, które się ze mnie śmieją, czy z Drugą Ja?
Nie wiem. Ale przez ostatnie dni tylko tak mogłam zostać wysłuchana. Wiem, brzmi co najmniej śmiesznie, a nawet irracjonalnie.
I jeszcze coś... wyciągam Twoje zdjęcie z portfela i widzę... widzę ten szczery uśmiech i oczy pełne miłości, które posiadają w sobie tą cudowną iskrę, którą widzę za każdym razem, gdy na mnie patrzysz. To uczucie jest tak niesamowite, że nie wytrzymuję...
Nie daję rady i pomimo, że próbowałam to łzy same cisną mi się do oczu jak głupie. Bo wiem, że teraz nie spojrzysz na mnie z takim uśmiechem i z taką czułością.Chowam zdjęcie do portfela i wracam do oglądania nudnego widoku zza szyby autobusu.
I przeklinam samą siebie w duchu, że przecież to, do cholery, moja wina!
Nie, nie użalam się nad sobą...
Taka po prostu jestem. Zbyt wrażliwa, bo płaczę z byle powodu?
To nie jest byle powód... nie dla mnie.