Marto.. Dziękuje Ci,że dziś byłaś. wiesz jak rzadko o tym mówie, ale potrzebuje Cię. Dzięki, dzięki, dzięki. Jesteś jedyną osobą która poznała treść tego listu. I nie jestem pewna, jak ten list wpłynie na moje życie. Na pewno znacząco:(
Alanku.. coraz bardziej mi Ciebie brakuje. może w następnym życiu bym Cię znów odnalazła? taka wizja aż zmusza do przeanalizowania kwesti podcięcia żył.
jest coraz gorzej. Wali się wszytko. Bez kitu. Żyje sobie spokojnie, i szczęśliwie,a tu nagle buum. I wali się wszystko. Brak sił. Brak pomysłów i rozwiązań. Brak celu.. ;(
Sięgnełam dna.
Dzień 29
KUTWA.
od początku. Pojechaliśmy sobie dziś na imprezę na świeżym powietrzu. Fajnie całkiem się zapowiadało. Piłam sobie beztrosko piwo,śmiałam się z Jess i Alanem, gdy nagle Alan przeprosił nas na chwilę. Jessica jakieś dziesięc minut później pociągneła mnie bliżej polanki. Nagle poleciała nastrojowa muzyka i.. zobaczyłam Alana. Był przebrany w białą bluzkę, białe spodnie i.. cholera. On naprawdę tańczył z ogniem. wszystko super, pięknie mu wychodziło a ja poczułam pieprzoną dumę z tego powodu,że to MÓJ facet. I wszystko byłoby super, gdyby.. nie fakt,że chwilę później dołączyła do niego Bianka. Ubrana w piękną białą suknię. Również tańczyła z pieprzonym ogniem. pieprzony romantyzm. Pieprzone uwodzenie mojego faceta. Miałam tego dość. Rozpłakałam się widząc jak razem tańczyli, zauważyłam jak Jess patrzy się na nich jak oniemiała. Odwracam się na pięcie i uciekam. Nie wiem gdzie, dokąd i którędy. Potrącam ludzi wokół mnie i wychodzę z ogrodzonego terenu. Świat nie istnieje. "to koniec, to koniec" kołysze się w moich myslach. Jest zimno,bardzo zimno. CZuję jak palą mnie płuca. Okropny ból. "Kurwa"-klnę na głos, kiedy już nie mogę złapać oddechu. Siadam na ławce w parku i próbuję uspokoić oddech. Wdech, wydech, wdech , wydech. Widzę jak grupka pijanych idiotów zbliża się do mnie. rozsądek każe mi się podnieść, ale moje nogi nie mają na to siły. " Jesteś zbyt słaba. "- przypominają mi się słowa lekarza.Ale je olewam, ostatkiem sił wstaję i ruszam. Najpierw po mału, potem przyśpieszam a na końcu biegnę. Zatrzymuje się dopiero gdy park zmienia się w jakąś drogę. Jakiś samochód zmierza w moją stronę. W przypływie głupoty zatrzymuję go.
-Podwieziesz mnie do Weiskirschen ? -pytam po niemiecku jakieś dziewczyny.
-Wsiadaj.-mówi do mnie..
'Nie zakochała się w chłopaku z plakatu, ze snu, czy z własnej wyobraźni. Zakochała się w chłopaku, który istnieje. Ale to też było bez sensu.'