Podjełam walkę o Ciebie. O nasze prawie 12 lat przyjaźni. Przegrałam. Czuję się jak przykłuty balonik, i naprawde nie wiem już jak mogę wierzyć w słowa "na zawsze" kiedy - jak się okazuje - owe "na zawsze" ma ograniczony termin. Jest mi bardzo ciężko, bo wiem, że tym razem owa sytuacja nie jest chwilowa. Nie wiem nawet czy przypadkiem nie masz słuszności winiąc za to mnie. Faktycznie, nie umiałam ogarnąć swojego życia. Faktycznie, poświęcałam Ci zbyt mało czasu. Ale przede wszytskim, teraz, na mecie naszej znajomości - pragnę Ci podziękować. Grałaś jedną z głównych ról w moim życiu.
Jakby tego było mało, w moim związku też nastały ciężkie czasy. Siedząc tu, właśnie zdałam sobie sprawę, że coraz mniej jest w moim życiu ludzi, którym na mnie zależy. Ale może tak właśnie powinno być? Powinnam po mału żegnac się i kończyć wszelkie nieliczne znajomości? Łatwiej będzie wtedy po prostu odejść, nie oglądając się do tyłu. Przecież został jedynie rok..
Poza tym, chyba zgwałciłam przycisk "odśwież" na mojej poczcie. A odpowiedzi jak nie było - tak nie ma.
Slucham Manchesteru i staram się nie dołować.
Życie jest za krótkie na to. Zwłaszcza moje.
+zakochałam się. Już wiem gdzie wyląduje jak tylko stąd wyjadę. Etretat.