Przed chwilą oglądałam fantastyczny film. Przełączyłam na kanał tv7 (chyba) dopiero w połowie owego filmu, lecz tak mnie wciągnął, że nie mogłam się oderwać od telewizora. Dotyczył on końca świata. Był to normalny film przedstawiający całą tą scenę. Końce,m było tam kierowanie się wielkiego meteorytu w kierunku Ziemi. Ludzie budowali schrony, lecz wstęp mieli do nich tylko wybrani (władza dzwoniła do losowych rodzin i to właśnie im przypadł ten zaszczyt - możliwość uratowania życia). Cały świat znalazł się pod olbrzymią falą wody, która niszczyła wszystko i wszystkich. Główni bohaterowie zdążyli odnaleźć się wśród mnóstwa spanikowanych i szukających ucieczki ludzi. Tym czasem NASA znalazło możliwość uratowania ludzkości, lecz musieli przy tym poświęcić własne życie. Żegnali się ze swoimi rodzinami poprzez odpowiednie kamery i urządzenia, które łąpały ich w kosmosie. Całym statkiem, całą załogą weszli w szczelinę meteorytu powodując eksplozję, dzięki czemu owy odłam rozsypał się na drobne kawałki. Główni bohaterowie weszli na szczyt góry, gdzie fala wody ich nie sięgnęła, a gdy spojrzeli na niebo widzieli rozświetlone kawałki meteorytu, które oświetlało nie przez ponad godzinę.
Film na prawdę bardzo trzymał w napięciu... Kiedy widziałam, jak ci ludzie szykowali się na śmierć, czekali aż nadejdzie ten moment, żegnali się z najbliższymi to zaczęłam płakać. Bardzo mnie wzruszył ten film. Siedziałam z poważną miną, a łzy same mi leciały. Kiedy tylko pomyślę sobie, że w 2012 roku nasze pokolenie będzie coś takiego przechodzić... oooo retyyy... tragednia. Od razu milcze i robi mi się źle. Wiem, że uratują się tylko nieliczni, ale wiem, że nie będę to ja... Zginę, już za 3 lata...
W następnej notce zamieszczę aktykuł mówiący o końcu świata, wg naukowców.