Zaczynam sie bac. Wydawac by sie moglo, ze to nic nowego, ze strach towarzyszy mi zawsze i wszedzie, tylko czasem jest, mniej lub bardziej, ukryty. Ale nie. Czegos takiego jeszcze nie bylo. Zupelnie nie wiem, co mam robic, czego sie zlapac, czemu zaufac, w co uwierzyc mocniej niz we wszystko inne. Teoria tak bardzo rozni sie od praktyki. Nawet nie pamietam o tym, zeby tesknic, czasem tylko jedna z miliarda kropel deszczu spadajacych dniami i nocami z londynskiego nieba przyniesie mi obraz kochanej twarzy, ton glosu, sposob poruszania sie, zapach dloni, ksztalt usmiechu. I wtedy swiat na moment sie rozpada, zamykam oczy i modle sie, zeby nastepnego ranka to wszystko okazalo sie snem. Ale ranek przechodzi plynnie w przedpoludnie i nie musze nawet otwierac z powrotem oczu, bo wiem, ze magia istnieje, ale nie tutaj.