photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 10 PAŹDZIERNIKA 2016

to nie miało być smutne

 Czuję sie jakbym 1 września wsiadła do szalonej karuzeli, która nie chce się zatrzymać. Leci wyżej i wyżej, powoli robi się z tego jazda bez trzymanki. Boję się, że niedługo będzie za szybko dla mnie puszczą wszystkie zabezpieczenia i wypadnę. Tylko gdzie ?

 

Klasa maturalna sprawia że będziemy jak wykolejny pociąg. Gdy myślałam kiedyś, że będzie czas na powtórki, dla siebie, będzie możliwe bycie zorganizowanym i spokojnym, tak bardzo się myliłam. Tu nie sposób z niczym się wyrobić, fizycznie niemożliwe jest spełnianie wszystkich oczekiwań. Mam wrażenie że wpadłam w pętę czasową poniedziałkowych poranków. Ledwie zasnę już musze wstać. Dzisiaj pierwszy raz poczułam się strasznie przytłoczona. 

 

Nie czuję ostatnio żadnej więzi z ludźmi. Nie odczuwam nawet potrzeby jej posiadania. Marta była chora i dziwną smutną przyjemność sprawiało mi spędzanie czasu samej w szkole. Puste miejsce obok jakoś tak mnie uspokajało. Nie mam kiedy widywać się z przyjaciółkami, w sumie dwie wolne chwile spędzają ze swoimi miłościami życia więc nie ma się też co dziwić. Ja popołudnia zamiast na obściskiwaniu się spędzam z obcymi kobietami i do tego im płacę za znoszenie mojej chwilowej tępoty i zaćmień. 

Nawet problem partnera na studniówkę będący epicentrum końca wszechświata i czarną dziurą mojego życia przez jakieś 2 dni jakoś nie robi na mnie już wrażenia. Dałam kosza Pawłowi co w sumie chyba nie było zbyt miłe ani dobre, ale jakoś tak bałam trochę się z nim iść. Sama nie wiem czemu. Spędziłam z nim całkiem miły wieczór w piątek tylko nie do końca wiem czym on był. On chyba też nie wie. Czy to źle ? Spędziłam z nim ostatnio dwie godziny w stanie niewłasciwym i chyba trochę za dużo mu dałam do zrozumienia. W porównaniu do mnie pamięta wszystko. Nie chcę go mieć ale też nie chcę nie móc go mieć. To bardzo głupie i egoistyczne z mojej strony. Wydaje mi się że moje uczucia do niego są o tyle jasne co nie są zdelarowane wobec wszechświata i moich oczekiwań wobec niego. Wobec siebie? Wobec osób i stanów nieistniejących? Jak to nazwać?

Jeśli chodzi o studniówkę, myślę że wybiorę moją bezpieczną opcję Krystiana. Ostatnio się nie widujemy ale po tych wszystkich latach chyba mogę to nadal nazwać przyjaźnią. Może trochę przeterminowaną i o nie najlepszej jakości ostatnio ale przyjaźnią. Co z tego że kulawą i ślepą na jedno oko. 

Nawet nie mam kiedy spojrzeć na wyjście z domu przez co nie widuję sie prawie z Angeliką ale ona też dołącza małymi krokami do grona usidlonych przez szaleńcze zakochanie więc w sumie powinnam korzystać, ale naprawdę nie mam jak. 

Zawiodłam się na kimś bardzo mocno, bo traktowałam go jak przyjaciela i poświęciłam mu dużo czasu. Prawie straciłam przez to Kubę a w sumie to przeze mnie i moje głupie gadanie. Nie myślę czasami. Co jest dziwne zabolało mnie mnie bardziej zachowanie kogoś innego niż możliwość tej straty. To sprawia że jestem okropna, prawda? Ale to świadczy też o tym że niechcący przyznałam że mnie to zabolało. Zawiodłąm się na nim. Zostałam zraniona. Takie ludzkie, takie wręcz nudne a jednak zaprząt mi myśli.

 W konsekwencji się pogodziliśmy z Kubą, wytłumaczyłam się, ale o zgrozo powiedział że jest we mnie zakochany. Zakochany cały czas odkąd wróciliśmy z Moskwy i z czasem coraz bardziej. A ja nie powiedziałam nic. Zignorowałam to jakby nie miało miejsca albo było powiewem wiatru, cytatem czy rzuconym w twarzystwie żartem. Myślę że podświadomie o tym wiedziałam, czułam to i chyba bardziej się tego niż bałam gdy już to wiem. Postanowiłam to zostawić, nic nie robić. Liczyć że zniknie samo, bo nie wiem jak to zakopać.

Ciężko widzę najbliższe miesiące bo czuję jak się zmieniam i dookoła mnie powoli rozpoczyna się trzęsienie ziemii. Nawet jesień nie sprawia mi radości. Przytłacza mnie jej ciemność i ponurość, choć za to zawsze traktowałam to jako jej zaletę i doceniałam za to. Byłam wczoraj wieczorem z mamą w Poznaniu i pierwszy raz zupełnie inaczej spojrzałam na to miasto. Jako mój przyszły dom. Miejsce mojego pozostania. Całe życie podziwiany i idealizowany nagle stał się nie ciekawy, wręcz odpychający. Widziałam w nim wielkie słowo Samotność. Nie wiem dlaczego ale wydawał mi się wręcz zaludniony przez smutnych ludzi. Będę tam lub w jeszcze innym dużym deszczowym labiryncie budynków zastanawiała się co będzie ze mną dalej, nie wiedomo jak długo i z kim. Otaczające mnie ściany wydają się być moim światem, moim miejscem, jak to jest być go pozbawioną ? Nie czuję sie przekonana do dorosłości ale to chyba normalne, chyba kążdy to przeżywa. WIem że to wcale nie jest aż taki problem, że wszystkie tragedie są tragediami dla dlanej chwili i osoby ale jadnak. Cóż innego mi pozostało jak nie moje własne małe tragedie? Jak czekające mnie tsunami, pożary i powodzie w moim życiu. 

 

Zaczynam się cieszyć tym co robię, czuję do tego pasję. Widzę w sobie potencjał i wierzę w siebie a za chwile tracę to całkowicie i spalam się, widzę w sobie tylko "nie wystarczająco....". To co mam wydaje mi się niedocenione. Pewnie tak jest. Ale gdyby świat był bardziej doceniany to otaczali by mnie głównie szczęśliwi ludzie. Sami sobie to robimy, stawiamy przeszkody i niszczymy mapy do naszego szczęścia.

Nie potrafię zrozumieć życia. To jest dla mnie najtrudniejsze co potrafię sobie wyobrazić. O co w tym chodzi? Dorosłość wcale nie jest okresem gdy opanowujemy nasze emocje i uspokajamy burze myśli. To jest jeszcze gwałtowniejsze niż było tylko dorośli potrafią to wyciszyć i zdusić gdzieś głeboko. 

 

Piszę tu zamiast się uczyć na chemię jeśli coś jutro pomylę będzie to wina mojej niezrównoważnoej psychiki. 

 

https://www.youtube.com/watch?v=weibxsk9Oec&index=13&list=PLP_J9cjYKAYEXonI59_ei_-Cu9G9CHsnd

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika efthecat.