Próbowałam pisać notkę, ale dziś nie mam weny.
Matma jak leżała nieruchana, tak leży nadal. Herbata w kubku stygnie, a ja powolutku staram się przebrnąć przez jeden z najbardziej pojebanych fików ever. Mam nadzieję, że tym razem nikt nie rozbije się samochodem i nie umrze, jak w poprzednim. Lol, bycie jak Hanka teraz w modzie.
-Czemu Hanka nie jeździ na rowerze?
-Bo nie żyje.
-Hanka?
-Co?
-Pudło!
I ten sprawy.
No nic, kontynuując nie-notkę... pofarbowałyśmy dziś z Wiwem jej futro. Wspólnymi siłami wyszedł dość równomierny i ładny kolor. To cud, że nie są zielone lub w fioletowe ciapki, doprawdy. Aż przypomniały nam się kible w Karfurze te cztery lata temu, ach te retrospekcje.
Smęcę, bo w domu nie ma normalnej czekolady, tylko to białe obrzydliwstwo (Ciulu, wybacz.), lecz w tej właśnie chwili przypomniałam sobie, że planowałam zrobić kubek kakao.
Wielki, półlitrowy kubek gorącego, pysznego kakao.
Zatem idę.
A później powrócę do fika. Wiem już przynajmniej, że ciasto, o którym pisałam Peco we wczorajszym ostatnim smsie, zostało zjedzone. A nawet dwa kawałki. A później były łzy szczęścia, wtf. Grunt, to ambitna fabuła czy coś.