zaszczepię się na ból. słońce połknę w pigułce.
smiechomaścią posmaruję.
dobrze będzie. [b]warto przecież.
[/b]
mieli rodziny, dzieci, wnuki. zyli spokojnie, z dala od siebie. nie rozmawiali, nie utrzymywali kontaktu. chcieli zachować w pamięci te pierwsze młodzieńcze uniesienia. żyć dla siebie wiecznie piękni.
teraz, kiedy minęło im całe życie spotkali się. "wyjazd do chorej znajomej" a w ręku plastikowe serce. zamiast pierścionka z brylantem. po pięćddziesięciu niemal latach, u kresu własnej drogi. odnowili dawną przysięgę krwi. w tym małym portowym miasteczku. na wąskiej promenadzie, o świcie.
zaśpiewali sobie to stare tango. przy którym kiedyś płakali. Trzymając się za ręce czekali ranka. by pożegnać się na zawsze.
Troche padało. Otulił ją swoją kurtką. Z biegiem lat jego zapach złagodniał, poczuła to od razu. Szare niebo kontrastowało z ich różowymi, miękkimi myślami. Razem z cukrowym świtem, ronili ukradkiem słodkie łzy szczęścia.
Myśleli, jak piękne jest morze podczas sztormu. I że w życiu spotyka się tylko jedną osobę, która tak samo lubi rybną woń nadbrzeża i smak niedojrzałych cytryn. I że tylko tą jedną osobę, można naprawdę pokochać.
Nie musieli rozmawiać. Przecież wszystko się zmienia. Oni też się zmienili. Jasne twarze przykryły gęste sieci zmarszczek. Drżace słowa przerywane. bolesnymi westchnieniami. Chyba czas na lekarstwo.
Najżywsze zostały wspomnienia.
inne było portowe powietrze. inni byli ludzie. w miejscu sadu z którego pól wieku temu temu kradli kwaśne jabłka, wybudowano duży supermarket. stara latarnia morska urosła znacznie, pragnąc teraz świecić na zielono. A brukowane ścieżki ich dawnych spacerów, pokryły się betonem.
Tylko uczucie zostało takie samo. i morze to samo.
słona woda wciąż pamiętała ich pierwszy pocałunek. teraz błękitnym nosem wdychając zapach pięknej miłości, na zawsze miała zapamiętać.
ten ostatni.
[i]Testy. o dziwo nie obchodzą.
phi. przecież jestem genialna ;-)[/i]
edit.
[i]No dobra. zaczęłam się troszkę stresować..[/i]