Luśka i ja, czyli luzakowanie na zawodach tydzień temu. Luśka to
ogółem taki mały szatan w skórze konia. Niby normalna, ale jak
się na niej jedzie, to pruje do przodu, łeb do góry podnosi jak się
tylko wodze zbierze. Podziwiam Werkę, że na niej śmiga, jeździ
na zawody i je wygrywa. Ja wolę swoją normalną, cudowną i dość
prostą w obsłudze krówkę. Nie oddałabym jej za żadne skarby!
Wstałam sobie dzisiaj po 8, jako tako się ogarnęłam, coś tam
szybko zjadłam i pojechałam na 10 do stajni. Dzisiaj zmiana i na
jazdę miałam Hipcia. W sumie fajnie, bo dawno nie jeździłam na
tej rudej żyrafie. Jazda fajna, dobrze było. W stępie zamulacz ale
to już u niego norma. W kłusie o dziwo szedł do przodu i obyło się
bez jakiegokolwiek poganiania go. Na drągach szedł w miarę
przyzwoicie, ale nie jest to to, czego oczekiwałam. Ale do galopu
to już był pierwszy. Ruszyłam tylko kłusem i zdążyłam tylko łydkę
dać a ten już leci galopem. Hipcio to idealny koń do półsiadu. Ma
długą szyję, długi wykrok i można dobrze wyćwiczyć sobie półsiad.
Kółko w jedną i drugą stronę, chwila stępa i dałam go na jazdę
innym. Boli mnie to, że dzieci w taki upał nie znaja umiaru dla
konia. Zamiast delikatnie pokłusować, zagalopować po max dwa
kółka w jedną i drugą stronę, to one robią ich niewiadomo ile a
Hipcio nie ma jakiejś super kondycji i po jeździe po prostu płynie.
Na koniec zrobiłam szybką oprowadzankę dla małego i śmiesznego
Grzesia. Szybko rozebrałam Hipcia, wylałam na niego wiadro
zimnej wody z rzeki i puściłam na pastwisko. A ten oczywiście
zobaczył, że mam dla niego całą masę marchewek to zamiast iść
i się wytarzać, chodził za mną po pastwisku, trącał pyskiem i
czekał aż dostanie jedzenie. W końcu dałam mu je, a ten chwilę
później się wytarzał. Ogarnęłam sprzęt, zgarnęłam wszystkie
rzeczy i do domu. Kąpiel, ogarnięcie się, ponownie do auta i
kierunek Boston. Brak pomysłu na obiad = jadę po placka na
wynos. A w Bostonie jakiś rajd rowerzystów, praktycznie same
zamówienia na te placki i musiałam czekać 40 minut, żeby mój
był gotowy. Ale co to za problem, obok lodziarnia Jankowskich,
więc poszłam na lody, potem posiedziałam w aucie i o danym
czasie poszłam odebrać jedzenie. Szybko z nim do domu i
szamanko. Ten smak, ten placek.. polecam, niebo w gębie!
Mama pojechała do pracy, a mnie czeka potem spacer z psem.
A potem w planach nocny maraton z filmami, które mam na
dekoderze nagrane. Pełno filmów od Marvela, do tego jakieś
akcji się znajdą i cała noc przede mną.
Bang!