No to od dzisiaj jestem drajwerem! W końcu wyszło, za trzecim razem!
No to tak.. wstałam koło 6, ogarnęłam się, jakieś śniadanie i chwilę po
7 do Elbląga na egzamin. Niby był na 8, ale jak to u nich wszystko się
przeciągało. Czyli w międzyczasie gadanie z ludźmi, którzy też czekali
na egzamin. Trzy spoko dziewczyny z którymi się pośmiałam, do tego
jeszcze taki fajny chłopak do mnie zagadał, taki śmiechowy. Potem do
poczekalni wszłam, bo jednak zamarzłam na podwórku, trochę się tam
ogrzaam i tak jak miałam mieć o 8 egzamin tak o 9:15 dopiero wziął
mnie facet z wozu numer 9. Jeszcze pomylili moje imię i z Aleksandry
zrobili mnie Agnieszką. Egzaminator zaczął się śmiać i przeprosił, więc
ja śmiejąc się, że nic się precież nie stało. I tym śmiechem na początku
mnie rozluźnił i chociaż część stresu mi odeszła. Do omówienia miałam
płyn hamulcowy i światła mijana. Przygotowanie do jazdy okej i jazda
po łuku. Wyszło mi od razu, ten wsiadł i na wzniesienie. No, udało się
w miarę ogarnięcie ruszyć i do bramy. Parkowanie pod Wordem, do tego
zawracanie na wjeździe na Lotniczej, tory, Grunwaldzka, Żeromskiego,
jakaś inna, potem kilka innych co już nie pamiętam jak się nazywają,
światła, znienawidzone skrzyżowanie niedaleko Akademika, w lewo na
rondzie, koło sądu w prawo, a potem w lewo. Przy policji w prawo i w
lewo w Czerniakowską. Następnie Zatorze, chwila bujania się po nim i
po 28 minutach egzaminu kazał mi skręcić do Wordu. Zaparkowałam,
wynik pozytywny.. czyli ZDAŁAM! Ale facet okazał się jednak chamem,
bo spytałam się go, czy mogę uścisnąć mu rękę, a ten z miną i tonem
jakbym kurwa niewiadomo co zrobiła do mnie, że na to trzeba zasłużyć.
A idź pan w.. łaski bez. Ja tu kulturalnie zadowolona, że zdane, a ten..
No ci ludzie już chyba tacy są.. A potem się dziwią, że każdy ich wyzywa
od najgorszych. Dziadek wyszedł z poczekalni szczęśliwy, wyściskał mnie
i do Pasłęka. Dom, potem na miasto, założenie konta w banku i po zakupy.
Chwila w domu, następnie znowu do banku złozyć podpisy i do dziadków
na obiad. Chwila u nich, do siebie i przed 16 dziadek zawiózł mnie i Rolnika
na konie. No jazda dzisiaj na plus mimo tego, że wiało i zimno. Lota mimo
próby ugryzienia mnie w końcu dała się złapać, szybkie czyszczenie i jazda.
Trochę kombinowała i uszy oczywiście skulone, jakby chciała wszystkich
zabić. W stępie jakaś żywa, w kłusie trochę się ociągała, za to na drągach
ogarniała. W galopie szybka jak nigdy, bardzo do przodu. Potem rekreacja.
No małżeństwo przyprowadza takich dwóch małych chłopców.. tak jak nie
lubię dzieci, tak tych dwóch mogę w kółko prowadzać. A po rekreacji w teren
w las za pastwiskiem pojechaliśmy. Lota oczywiście jakieś trząchania robiła,
do tego w lasku wystraszyła się dziury. Ale ogólem grzeczna, jak na pastwisku
jechałam to w kłusie trochę ciągnęła do przodu i ją hamowałam. Konie szybko
rozebrane, zapakowane do stajni, sprzęt zgarnięty i do domu. Wykąpałam się,
byłam z psem.. a teraz zabieram się za Chicago Fire, a do tego piwo. Trzeba
się odstresować, w końcu prawko zdane! A jutro z uczelni jedziemy do Ostródy
na Baltic Tour, więc jakoś o 15 dopiero do Elbląga wrócimy. A już w sobotę
Hubertus.. fajnie.
Bang!