W końcu, dzisiaj.. po godzinie 12 do mnie przyjechała, aaaaaaa!
Cieszę się jak dziecko z tej koszulki. Mam w czym jechać na mecz.
A dzisiaj w sumie mało twórczy dzień, ale za to kolejny pt. nie chce
mi się malować, najwyżej wystraszę ludzi. Wstałam po 9, zrobiłam
brzuszki, pompki i przysiady i zjadłam śniadanie. Ogarnęłam się i
miałam iść na konie, bo przestało padać, ale jak pomyślałam o tym
błocie, które pewnie jest na padoku i o wietrze, który wieje.. to
stwierdziłam, że jednak zostaję w domu. I dobrze, że zostałam, bo
jak sprawdziłam gdzie jest moja koszulka, to się okazało, że od 9
rano jest już w Pasłęku. Po 12 jakoś listonosz przyszedł, więc
koszulka od kilku godzin już w końcu jest moja. Porozwiązywałam
testy z prawka jazdy. Nie wiem co dzisiaj jest ze mną nie tak, ale
z 3 czy 4 ani jednego nie zdałam. W jednym byłam w miarę blisko,
bo 64 punkty.. a reszta po 54 albo 56. Wstyd normalnie. O 13 mama
stwierdziła, że nie ma pomysłu na obiad i żebym po pizzę zadzwoniła.
Nie no, dla mnie spoko, haha. Zadzwoniłam, 55 minut czekania, ale
było warto. Obiad, W11 i jakoś o 16 na rower. Trasa mniej więcej
taka sama jak zawsze, tyle, że dzisiaj dojechałam aż do ronda za
polem golfowym. I 20 km pykło.. gdyby nie fakt, że mama do pracy
jechała, to bym jeździła dalej i spokojnie przejechała jeszcze z 10..
Mama pojechała, więc czeka mnie potem spacer z psem. A tymczasem
chyba coś zjem i obejrzę, pewnie Chicago Fire. Potem jeszcze testy
porobię, może w końcu jakiś zdam. A jutro.. na 8:30 na korki z matmy,
na 11 na konie a o 17 jazda L-ką. No, Grocha z nami jutro jedzie, haha.
Bang!
Vidal w Bayernie.. o panie..