Blue eyes.

Było sobie wczoraj na Instagramie, a że nie mam pomysłu

co tu dodać, to wrzucę je i tutaj. A co mi tam, a co..

Wstałam po 8, śniadanie, ogarnienie się i 9:30 z Rolnikiem

na konie. Jaździłam na Arkadii i w sumie bardzo dobrze,

bo na niej nie rzuca taki jak na Hipciu na przykład. Jazda

okej, na szybko dzisiaj było wszystko. Chyba istnieje

nadzieja, że ta nauczy się łazić kiedyś znowu na łydki, bo

ta się tak turlała w stępie, że zawaliłam jej łydki z powietrza

gdzie nigdy tego nie robię i ta dostała takiego turbo, że

po bacie takiego nie było. W kłusie szła równo, na drągach

ładnie. W galopie kaszlenie się jej włączyło.. znowu. Nie

wiem co ona z tym ma, ale jak chce pokaszleć to nikt jej

przecież nie zabroni. Potem oprowadzanka, potem Rolnik

sobie pojeździła na srokatej i potem znowu oprowadzanki.

Przed 12 się skończyło i do domu. Dom, kąpiel, Hawaii 5.0

razy dwa i obiad. Potem zrobiłam prawie całą pracę domową

z polaka, z matmy nie umiem i nara. Spisze się od kogoś.

A tymczasem.. melo u mnie. Nelson załatwiła nam cały zapas

browarów, jest już z nimi u mnie i czekamy na chłopaków.

Tak to bywa jak mama jedzie do pracy i ma się wolną chatę,

ahaha. Trzeba korzystać przecież, tylko cii.

Bang!