Niedawno, kiedy jakimś cudem odważyłam się usiąść do pianina stojącego na holu, po którym kręciło się prawie 300 osób, wydarzyło się coś niesamowitego.
Dotarły do mnie dwie rzeczy.
Po pierwsze - udało mi się zagrać przy ludziach całe utwory i nie drżały mi ręce. Nie zadrżały nawet, kiedy jakaś Pani dołączyła się do mnie i grała równo ze mną. Dotychczas w ogóle wzbraniałam się przez publicznym graniem, a jeśli się orientowałam, że ktoś mnie słucha (bo nuci lub gwiżdże to, co gram) - tak bardzo skupiałam się na tym, żeby się nie pomylić... Że się myliłam.
Po drugie i najbardziej magiczne - usłyszałam "pięknie grasz, tak lekko".
Tak lekko.
O ile dobrze pamiętam, mija mniej więcej jedenaście lat, odkąd zaczęłam uczyć się grać na pianinie. Pamiętam, kiedy słuchając i obserwując mojego nauczyciela, podziwiałam właśnie to - że gra tak lekko, że nie kosztuje go to żadnego wysiłku, że bawi się tymi utworami, akcentuje je tak, jak chce, zmienia sobie natężenie dźwięku płynnie i do woli.
Wtedy wydawało mi się, że ludzie dzielą się na dwie grupy - takich, którzy tak po prostu potrafią od zawsze oraz tych, którzy nigdy tego nie będą potrafić, skoro nie potrafią na ten moment. Byłam przekonana, że zaliczam się do tej drugiej grupy. Tak sobie pobrzdękam, ale każdy dźwięk wiązał się z wysiłkiem. Nie odrywałam rąk od klawiatury, bo bałam się, że raz oderwana już nie trafi tam, gdzie powinna. I grałam cichutko, bo wydawało mi się, że błędy popełnione ciszej są mniejsze mniej rażą. [Czyżby?]
Minęło ponad dziesięć lat. Najpierw trafiłam na wspaniałe nagranie TedTalku o tytule "The transformative power of classical music" (Benjamin Zander). I byłam w szoku. Zander pokazywał progres w nauce gry na fortepianie. Twierdził, że wszyscy zaczynają tak, jak ja zaczynałam. Ba, on twierdził, że przez ćwiczenia dochodzi się do momentu, który mi się zawsze marzył, a który uznawałam za nieosiągalny, bo przecież "jestem z tej drugiej grupy."
I tamtego dnia, ten chłopak powiedział mi, że "gram tak lekko". Osiągnęłam poziom, który wydawał mi się nie do osiągnięcia. Poziom, który tak bardzo podziwiałam.
Jak? Setkami, może nawet ponad tysiącem godzin ćwiczeń. Utwór, który trwa około dwie minuty, grałam, prawdopodobnie, przez w sumie około 50 godzin, a może i więćej. 50 godzin daoby jakieś 1500 powtórzeń.
"Milion składa się z groszy."
______________
I notka do samej siebie - jeśli czegoś bardzo chcesz, to pracuj, żeby to osiągnąć, i nie próbuj analizować racjonalnie, czy warto. To, że chcesz, nie sprawi, że będzie Ci łatwo. Będzie bardzo trudno, żmudnie i męcząco. I wtedy tym bardziej nie próbuj rozmyślać, czy warto, na podstawie tego, jak Ci idzie. Bo jeśli tylko masz niezachwianą pewność, że chcesz - angażuj w to całe swoje serce. Bo z każdym rozczytanym utworem dziękujesz sobie za te godziny ślęczenia na rozczytywaniu, których nie cierpisz. Wystarczy, że naprawdę bardzo chcesz. Pracuj.