poza tym już nie jestem obleśna. juz nie jestem cyniczna. zdziadziałam, zmiekłam i płaczę teraz co drugi dzień. jakbym postanowiła zostać tragiczną bohaterką.nie nabijam się z siebie, zabrakło mi dystansu, aktualnie boli mnie dusza w głowie.osiągam płycizny i nijak nie moge się wyrwać z ich stagnacji. chodzę nabuzowana zaocznie jakoś. ani dramat ani komedia nie są fascynujące.dobra, powiedzmy że urządzam rodeo mysli. ale nic tam drapieżnego. takie o, terapeutyczne wizje.kiedy popatrzę przez okno cienie wyglądają jak wtedy co rozwieszali obrus na wieżowcu. a dokładnie to ciapki zapierdalają jak wściekłe w lewo i w prawo.nie czuję uniesienia pochodzącego ze stereo wrzasku płynącego w moje ucho. jest taki codzienny. zamykam oczy by wczuć się mocniej. może za drugim razem, może za innym utworem, naprzemiennie wpadające w lewe, w prawe krzyki. skupiam uwagę, czuję dźwięk, jestem blisko, zaczynam sie wić w dziwnym tańcu, w ekstazie, chcę więcej, głośniej, dotkliwiej.mam ochotę na Sarę Kane. mam ochotę czuć się wytarzana w brudzie. zatłuc się własną agresją, jej agresją. poniżyć, obnażyć. zniszczyć i skurwić. niestety zawieruszyła się gdzies, pozostanę więc nienasycona i czysta.jedyną przychodzącą do głowy metaforą aktualnego mego stanu ducha jest porcjowanie kurczaka. albo świni. to takie nie glamour.a propos bycia glamour czytam se czasem pisma dla młodych dziewcząt. przytłacza mnie gloss i oldskulowy look. płenta ciśnie mi się taka, że jestem Martyna i nie jestem slamerką.