nie mam pojęcia, co się stało ze mną. coś zamieniło światło w ciemność #negatyw. ostatni rok, dwa- miałem ciężko. znowu czuję się jak przegrany śmieć, bo wszystko się wali prócz tej ściany przede mną. mówiłem sobie wiele razy: "zmień coś" i zmieniałem. byłem daleko stąd. wyszło na to, że to nietrwałe. stoję dokładnie tu, gdzie stałem parę lat wstecz, lecz oczy, którymi patrzę zgubiły swój blask gdzieś.
kiedyś szukałem całej winy w alko. przestałem pić, bo widziałem, jak to mi niszczy moralność, a zależało mi na nas, miało być łatwo, a w zamian zmieniłem się w psującego Ci wyjścia na miasto chama. nie zasługiwałaś na te frustracje, a ja nie chciałem żebyś kiedyś mnie znalazła z dziurą w czaszce.
we wszystkich zdaniach w moim życiu głos ma interpunkcja, to moja dobra, nieodłączna znajoma #autodestrukcja. mój wróg number one. próg w każdej z bram. zjawia się bardzo często tu, kiedy zostaję sam. jej nie obchodzi czy mam słuszną ideę. gdy siada obok, widzę świat przez brudną moskitierę. znika wszystko od hajsu, przez karierę, do moich fanów. i znów jestem tym nieśmiałym dzieckiem ze szkolnych czasów. rzuciłem wszystko na stół w grze o marzenia, jestem szaleńcem, w którym jeszcze tli się nadzieja.
nasze pierwsze pocałunki przed przystankiem. kiedyś żal nam było nawet paru minut bez dotyku naszych rąk. pierwszą noc przegadaną do rana i pierwszą noc, kiedy nie chcieliśmy mówić nic. pamiętasz pierwszy poranek, który wstawał tylko dla nas, jakby tylko jedna para mogła widzieć wtedy świt? pierwsze drzwi do pierwszego mieszkania, i twoje łzy, i nasz lęk, że nie damy rady. mój pierwszy większy kwit, który dostałem za rap i bonus, gdy cały pękł na opłaty. pamiętasz nasze żarty, te o pełnych lodówkach? obiady z cyklu tani makaron z tanim mięsem i sól.
nie jestem pewien, czy już w drugim mieszkaniu stworzyliśmy te osobne dwa światy. zamieniliśmy każdą wspólną kąpiel na drugą kołdrę, a patrzenie sobie w oczy na patrzenie w ekrany. w nawale pracy przestaliśmy się już starać jak dawniej, a słabsze dni się rozrastały do tygodni. i kiedy w studiu, w kabinie Ty krzyczałaś spójrz na mnie, ja widziałem w tym wyłącznie fragment mojej zwrotki. przestaliśmy się i kłócić, i godzić. za wiele razy strzępiliśmy już na siebie język. w trzecim mieszkaniu, w nocy, słyszałem Twój płacz zza ściany, po raz pierwszy nie poszedłem tam, by Cię pocieszyć. kiedyś umiałem, gdy spałaś, wykleić Twój cały pokój kartkami z napisanymi zdaniami jesteś cudem. parę lat później stałem z Tobą w przedpokoju z rzeczami, ostatni raz tuląc Cię tak, że mogłem zedrzeć z Ciebie skórę.
nie mieliśmy kiedyś nic, prócz siebie.
dotyków dłoni, krzyków w gniewie i morza łez.
zrobiliśmy razem setki kilometrów po niebie.
ale na którymś z postojów zostawiliśmy sens.