Byłam. Zobaczyłam. Wróciłam.
Bożebożebożebożebożeboże. To był najcudowniejszy koszmar mojego życia.
Z Krakowa wyjechałam o 9, w Łodzi byłam o 14. Od razu podjechałam pod Atlas Arenę i... Moim oczom ukazała się mega długa kolejka osobników o płci na pierwszy rzut oka trudnej do zidentyfikowania. Dziewoje w krótkich mini, lateksowych legginsach, wymyślnych fryzurach, tonie makijażu. Niektórzy chłopcy (a było ich więcej niż się spodziewałam) nie chcieli być gorsi. Zobaczyłam chyba trzech klonów Billa i może z czterech Toma. Wszystko byłoby okej, gdyby nie minus piętnaście stopni i siarczysty śnieg. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wszyscy wyglądali kilka godzin później...
Do godziny 18 - gdzieś w tym tłumie odnalazłam i siebie. Trzymając się pod ręce z poznanymi wcześniej osobami (co by się nie zgubić) czekałam aż organizatorzy RACZĄ nas wpuścić. Nie czułam żadnego milimetra ciała. Dziewczyny przede mną były całe rozmazane, tusz spływał po policzkach, włosy całkowicie rozwalone... Współczułam im. We wszystkich zbierały się nerwy, gorszej organizacji być nie mogło. W końcu, po wezwaniu policji, weszliśmy do środka. Dziki tłum rzucił się do szatni/sklepów/kibli. Było mi już wszystko obojętne, bo BYŁO CIEPŁO.
Dopchałam się na fan zone i ku mojemu zdziwieniu znalazłam się może z trzy metry od mikrofonu. Wtedy dopiero do mnie dotarło, gdzie tak naprawdę jestem.
Kolejne półtorej godziny stałam (a raczej próbowałam trzymać się na nogach) potrącana, popychana, szarpana i co tam jeszcze. Ale szybko załapałam, że to jest jedyna forma przeżycia i sama zaczęłam robić użytek z moich boskich zielonych glanów oraz łokci.
W końcu - godzina 20:30. Światła gasną, pisk, dym, jajo, muzyka i ONI. Ci, którzy cztery lata temu byli moim życiem. Których do tej pory oglądałam jedynie na zdjęciach i filmach. Których mam kilkadziesiąt plakatów (ciii). Szał macicy na ulicy. Pogubiłam wszystkich znajomych, ale BYŁAM TAM. Dokładnie ich widziałam, słyszałam, CZUŁAM. Uroczy uśmiech Billa (swoją drogą ładna z niego laska się zrobiła :3), gdy fani śpiewali z nim, Tom pełen skupienia z miną, jakby miał zatwardzenie. Georg - gasz... Chyba zostanę jego fanką. Patrzyłam na niego i miałam ochotę przytulić, mimo że zawsze zapierałam się, że nie podoba mi się. No i oczywiście Gustav... Gdy rzucał pałeczkę myślałam, że się pozabijają, dosłownie dziewczyny miały mord w oczach.
O 22:30 spocona, podniecona i szczęśliwa wyszłam stamtąd. Ledwo trzymałam się na nogach, nie kontrolowałam ruchów. Znalazłam się na dworcu i była przede mną godzina czekania na autobus. Znów mróz. W myślach wzywałam wszystkich pokolei - mamę, boga, szatana, allaha, jakąkolwiek siłę wyższą, aby wreszcie się nade mną zlitowali. Wreszcie, z ponad godzinnym opóźnieniem, nadjechało zbawienie.
Z Łodzi wyjechałam koło 2 w nocy. Dreszcze, smród, odmrożenia, tłuste włosy, zakwasy, siniaki. Coś jeszcze?
ALE SPEŁNIŁO SIĘ MOJE MARZENIE!
ps. mam zapalenie płuc.
pps. mam więcej filmów niż zdjęć (jak coś to SaintHarlot na youtubie), poszarpany mega plakat z trasy, dużo dużo dużo nowych znajomości z całej Polski.
ppps. nic nie jadłam przez 36 godzin oO