Idę, tak zwyczajnie ze słuchawkami w uszach, uśmiechając się do wszystkich,
udając, że wszystko jest dobrze, że u mnie ok.
Ludzie w to wierzą, myślą
" Jest szczęśliwa "
ale ja, gdy tylko dojdę w te miejsce, miejsce gdzie ludzie już mnie nie widzą...
Łzy same płyną mi po policzkach, najczęściej ze smutku, czasami z tęsknoty i bezradności.
Potrafię siedzieć tak godzinami wiedząc, że i tak nikt się o mnie nie martwi.
Zapatrzeć się w jedno miejsce i na pare chwil odejść, jakby mnie tam nie było.
Myślę sobie co byłoby gdyby moje życie ułożyło się inaczej.
Gdybym miała szczęśliwą rodzinę, osoby które są przy mnie mimo wszystko.
Marzy mi się to, marzy mi się uśmiech, nie ten sztuczny...
Marzy mi się dzień w którym pójdę w to miejsce, nie płacząc ale śmiejąc się.
Czasami chciałabym odejść, tak na jakiś czas, zobaczyć czy jestem dla kogoś osobą bez której nie może żyć, czy ktoś by za mną tęskił, płakał.
Wątpię, ale mimo wszystko chciałabym spróbować.
Wracając ludzie znowu widzą ten fałszywy uśmiech na mojej twarzy.
To jest straszne...