Polana Szymoszkowa, Zakopane <3
Nie ma jednego prostego słowa na określenie jak było. Jak mogło być, kiedy każdego rana nogi same rwały się do wstania, żeby znów założyć te ciężkie buciory i wskoczyć w narty. Kiedy spróbowaliśmy tego raz, chcieliśmy więcej i więcej! Najpierw prawie, że płaski kawałek ziemi, przez średni stok, po górkę tak długą, trudną i mega fajną, że w końcu na stoku czuliśmy się, jak małe dzieci w cukierni. Ta adrenalina i niesamowita frajda sprawiła, że pokochaliśmy to od pierwszego zjazdu, choć ten był baardzo bolesny ;P. Po białym szaleństwie też się nie nudziliśmy. Np. w naszym pensjonacie prawdopodobnie pobiliśmy rekord wrzechświata w ping ponga we wszystkich możliwych kategoriach. Dni mijały pod hasłem narty, ale na jeden dzień czekaliśmy w szczególności, wiadomo o czym mowa. Z naszej perspektywy była to ogromna impreza w kolorach biało-czerwonym, ze skocznią po środku. Tam nie czujesz, że jesteś na poważnych zawodach, puchar świata itd. Ci niesamowici ludzie tworzyli atmosfere ogromnej domówki, na którą zaproszono całą Polskę ;). Bawiliśmy się pierwszorzędnie, więc za nic nie chciało się wyjeżdżać.. Pocieszała nas tylko jedna myśl: jeszcze tam wrócimy ;).