nie mogę wyjść z zachwytu nad monumentem ukrytym w spadającym liściu samotnego drzewa na skraju drogi.
stawiam jeden krok do przodu, wstrzymuję oddech, wytężam wrok. dla niego i dla mnie czas przestaje istnieć. bilet na to uliczne przedstawienie uprawnia mnie do krótkiej chwili opuszczenia mej marionetkowej formy i oddania się impesji. jego cena przekracza jednak jakąkkolwiek materialną wartość - wymaga zmysłów, wyrazów i siedemnastu uderzeń serca.
niejednokrotnie czuję się stłamszona pięknem otaczającego mnie świata. po dziś dzień niezmiennie twierdzę, że nie potrafię i że nigdy nie uda mi się znaleźć odpowiednich słów, by opisać jego wielkość i powszechność. w pozornie zwykłej codzienności odnaleźć można nieskończoną ilość poruszających elementów, które, a jakże, wpływają na istniejący w moich wypowiedziach patos. ze wzrokiem wbitym w olśniewającą fasadę miejskich kamienic, przypomnę sobie wyznania mistrzów słowa, którzy z zegarmistrzowską prezycją, a finezją perfumiarza, ujmują esencję wszechobecnego kunsztu Natury i człowieka.
och, jak wiele mi do nich brakuje!
wsłuchując się w porywcze dźwięki skrzypiec, sunąc melodyjnie w rytm kompozycji granej na fortepianie, zatrzymuję się raz po raz, wpadając w nieskrywane oczarowanie.
***
żyję dla smaku herbaty, zapachu przypraw i różanych świeczek.
dotyku ciepłego wiatru i chłodnej wody na mojej skórze.
widoku błękitnego nieba i starych książek.
dźwięku szeleszczących liści w środku lata i akordeonu.
żyję dla marzeń i snów. żyję dla fantazji i fikcji.
żyję dla podróży po innych wymiarach. żyję, by poznawać historie i następnie wplatać je w rzeczywistość.
nie raz i nie dwa uciekam od tego, co istnieje wokół, zatracając się w świecie słów i obrazów.
a ściskając w dłoniach zakłamany scenariusz
tańczę.