Ha! Postanowiłam podzielić się z Wami moim zagilbistym snem, ponieważ:
a] był zagilbisty;
b] bo mi się nudzi. Kmicic.
Otóż [tego się można było spodziewać], II Wojna w Wołowicach. Jakby kto nie wiedział- tamże właśnie mieszkam. Służyłam jako marynarz [?] na statku wojennym, wespół z Pimpusiem, moją matulą i kimśtam jeszcze znajomym. Statek ów pływał po stawku, który rozlał się po całej okolicy. Niestety - Niemce, cholery, przechwyciły naszą łajbę i tak se pomyśleli, żeby nas poprzywiązywać do lin okrętowych [po 15 osób w rządku], a liny- do statku. I puścić na dno. Ustalili nam taką kolejność: pierwsza, z grupy naszych bohaterów, pod wodę polazłabym Ja, następnie Pimpson, potem moja mama i ktoś znajomy.
Już, już żegnamy się z życiem, a tu: żarówka z napisem 'Pomysł'! Przecież ja mam w kieszeni zapalniczkę! Kontent z siebie przepaliłam linę i cichcem, powoli przemknęliśmy do szuwarów. Uradziliśmy, że musimy spieprzać do lasu,- wszak tam Niemce się nie zapuszczają, bo boją się Entów [tak, Tolkien się kłania!].
Biegniemy dróżką pnącą się pod górkę, osłoniętą z dwóch stron murem,- następnie drzewami. Przed nami czarnieje ściana lasu, rosnąca w oczach z każdym krokiem. Uratowaniśmy!
...Ale nie! *tsk-tsk-tsk!*
Pada na nas oślepiające światło lampy patrolowej [u licha, jak to się oficjalnie nazywa!? takie mają w więzieniach...]. Najbliżej lampy stałam Ja. Pimpek z mamą i kimś znajomym stali w takiej odległości, że prawie ich widać nie było. Więc, wielce bohaterska, Ruda tak rzecze:
-Uciekajcie do lasu! Ja tu zostanę... Zawsze chciałam zginąć bohaterską śmiercią!
Oni, nie namyślając się długo, uciekli - Ja natomiast odwróciłam się w stronę lampy i, ze łzami w oczach, ruszyłam ku śmierci. Już Szwabiska wrzeszczą: 'Hände Hoch!', już żegnam się z życiem, kiedy nagle słyszę głośne: 'Nich schießen auf das Mädchen!!!' [czyli 'Nie strzelać do dziewczyny!']. Z bunkra [który Niemce urządzili se w domu mojej przedszkonalnki, mieszkającej pod lasem], wylazł szwabski oficer, podlazł do Mnie i pyta, troskliwym tonem [^^]:
-Co Ty tu robisz?
-... Zgubiłam się. - jakoś ze mnie ta odwaga i bohaterskość uleciała. Trudno się było z życiem rozstawać, no...
-A gdzie szłaś, panienko?
-... Do Krakowa.
O dziwo, mówił do mnie po szwabsku, a ja nie dość, że wsio rozumiałam, com mu jeszcze poprawnie i płynnie odpowiadała!
-Zapraszam do kwatery, napijemy się herbaty. -zaproponował szkop,- i poszliśmy. W tle huczą se bomby, trajkoczą karabiny, a my siedzimy, gawędzimy i popijamy herbatkę marki 'Lipton'. ^^ Wtem Frycek [bo miał na imię Friedrich] rzucił się na kolana i poprosił mnie o rękę. Nie dość,- jeszcze obiecywał, że będziemy mieli razem piękne dzieci! Toż to świnia... Zmilkłam, prosząc uprzednio o czas do namysłu. Tymczasem on wziął Mnie pod rękę i poleźliśmy w stronę mego domu. Idąc obok stawu, Frycuś zauważył pływające po owym bajorku żywe osoby i zaczął się zastanawiać, co one tam robią - przeca miały zginąć. Uderzyła mnie fala gorąca: 'Przesz to osoby z tej liny, którą przepaliłam!' - se myślę. - 'Wszystko się wyda, a wtedy...!'. A wtedy Fryckowe rozmyślania przerwała Pimpuś. Przyszła, strzeliła jakiegoś asystującego nam szwaba w mordę i zaczęła wrzeszczeć, że ma to w głębokim poważaniu i woli już zginąć, niż błąkać się po lasach i jeść codzień rosołek. Za Pimkiem przyszła moja mama i ktoś znajomy.
Frycek, widząc osobliwą partyzantkę, wyjął pistolet i krzyczy, że teraz powybija ich jak kaczki. Teraz mnie to bawi, ale wtedy byłam przerażona: rzuciłam się do Fryckowych nóg [zdobnych w wysokie oficerki] i łkam rzewnie, że za niego wyjdę, że będziemy mieli piękne dzieci,- niech tylko wyda rozporządzenie, coby nie tykać palcem moich ziomków.
I wtedy, w najlepszym momencie, kiedy Frycuś brał mnie w swe szwabskie, silne ramiona... się obudziłam. Szlag.
*
Na rysunku - Frycek. <3