bleh fleh, ciagle mi malo. ciagle zle, ciagle niewystarcza.
wiecie co lubie?
lekki wiosenny wiart, gdy leze na zielonej lace, i slonce razi mnie w oczy. i nazwijmy to, optymizmem, bijacym od ludzi i natury. kocham ten stan, i sadze ze moglby trwac wiecznie. ale historia sie tu nie konczy, nachodzi chmursko, i wszystko znika. wraz z chmurskiem przyblakaly sie problemy i stratatata., tak na chwile, lecz nigdy nie opuszczaja. i za chwile potem znow trzeba marszczyc oczy, bo slonce chce zaczarowac i wssac optymizm w bezbronne cialka ludzi. a potem, koniec przyjemnosci, wstaje, zostawiam cieplutko wygrzany dolek porosniety trawa, i z wielkimi, brudnymi i ciezkimi butami brne glebiej w codzienna rutyne. to co ratuje, to muzyka , ktora uwalnia, i tak jak wiatr zmieszany ze sloncem. pomaga zapomniec o klopotach i nauce. no, i oczywiscie pomagaja przyjaciele,lecz gorzej gdy sa daleko, jednak umia poprawic humor, chociazby na ktorka chwile, nie prawdaz?
tak, dalo sie zauwazyc w przeciagu kilku dni, ze gdy mysle o niektorych rzeczach, sprawiaja mnie one jedynie o odruch wymiotny. ciezko wtedy mowic: ej, bywa, i z palcem w dupie isc nalej przez zycie, lejac na wszystko dookola. tymbardziej, gdy nie wierzy sie w siebie, i zapomina sie co to wolnosc, brak problemow i konkretna zabawa.
koniec filozofowania, choc chetnie napisalabym jeszcze wiecej. tyle ze wszystko o takim samym temacie powiazanym z bezsensownoscia mego zycia.
ty, ty, ta, ten i tamto, dzis giniecie od mego ironicznego smiechu spowodowaneg smutkiem.
dziekuje. milego dnia. [?]