Nie tak miało być
cz. 25 (alternatywna)
Budzi mnie dzwonek do drzwi, rodzice pewnie w szpitalu, więc nie mam wyjścia- muszę zwlec się z łóżka. Mimo dużej niechęci wychodzę spod ciepłej kołdry i zbiegam po schodach. Zarzucam na siebie sweter, bo w końcu mamy początek grudnia, nie chciałabym rozchorować się przed świętami. W sumie to powinnam być na uczelni, ale z okazji mikołajek zrobiłam sobie mały prezent w postaci wolnego dnia. Przez chwilę zastanawiam się, czy otwierać drzwi, jeśli to listonosz to przecież skrzynka wisi na ogrodzeniu- niech tam zostawi korespondencje. A jeśli to mama albo tata i zapomnieli klucza? Nie zastanawiam się już więcej i otwieram drzwi. Do przedpokoju wpada zimne powietrze. Przede mną stoi Mateusz z wielkim, czerwonym kartonem z jeszcze większą złotą kokardą.Kiedy nasze spojrzenia się krzyżują dostrzegam w jego oczach iskierki. Wciąż potrafi mnie zaskoczyć.
-Skąd wiedziałeś, że jestem w domu?- dociekam, przecież właśnie zaczynałabym zajęcia.
-Czekałem pod uczelnią- chciałem porwać cię na wagary, ale cię nie było- szczerzy się- wpuścisz mnie?- przekrzywia głowę i robi śmieszną minę- trochę to ciężkie.
-No tak, gdzie moje maniery- kpię, przypominając sobie naszą niedawną sprzeczkę, w której dowiedziałam się, że jestem niewychowana i źle go traktuję. A zaczęło się od tego, że nie chciało mi się zejść po sok.
-Mikołaja spotkałem, wiesz- mówi, kiedy rozbiera buty i kurtkę.
-Ach, tak- chichotam, a on łapie mnie i przyciąga do siebie. Całuje łapczywie, namiętnie. Kiedy odrywamy się od siebie nasze oddechy są niespokojne i urwane. Trwamy jeszcze chwilę w uścisku i sekundy dzielą nas od zerwania z siebie ubrań.
-Mogę otworzyć?- wymykam się z jego objęć i odwracam naszą uwagę.
-Jeśli byłaś grzeczna- śmieje się serdecznie.
-Och, bardzo- wymierza mi klapsa, kiedy schylam się by odwiązać kokardę. Otwieram pudełko i moim oczom ukazuje się widok, jak z obrazka. W kartonie znajduje się mnóstwo czerwonych róż, do mojego nosa dociera ich hipnotyzująca woń. Odwracam się do Mateusza z rozdziawioną, zaskoczoną buzią. Mam ochotę rzucić się na niego z wdzięczności. Jeszcze nigdy od nikogo nie dostałam tylu kwiatów. Dobra, nie oszukujmy się. Jedynymi kwiatami były te od taty, na dzień kobiet. No i od jakiegoś czasu te od Mateusza, miło mi na tę myśl. Czuję się kochana, to bardzo nowy, ale i fajny stan. Zastaję chłopaka z triumfującą miną, stojącego niebezpiecznie blisko mnie, w ręku ma żółtą, brandową torebeczkę Lilou. Moje oczy rozszerzają się z zachwytu, ale zaraz gasną. Przypominam sobie, że ja dla niego jeszcze nic nie mam. Mieliśmy widzieć się późnym wieczorem, a ja miałam udać się do centrum handlowego po zajęciach.
-Hej, co się stało- wychwytuje mój nastrój w lot- myślałem, że lubisz tę markę. Masz już kilka- staje zakłopotany.
-Nie, to znaczy na pewno są śliczne. Ale nie mogę ich przyjąć.
-Możesz, a nawet musisz. Mikołajowi pewnie byłoby przykro.
-No tak, ale ten sam Mikołaj nie zdążył dotrzeć do mnie z twoim prezentem- mówię szeptem, a on zaczyna się śmiać, doprowadzając mnie tym do wściekłości- wiem, jestem śmieszna. Nie musisz mi przypominać- wykrzywiam usta w grymasie. Jest mi przykro, że nie mogę odwdzięczyć się prezentem. Zresztą nawet nie wiem co miałabym mu dać. Niestety, ale zalicza się do panów-wszystko-mających.
-Nie trzeba maleńka, najlepszym prezentem jest to, że tutaj stoję i mogę cię pocałować- gładzi moją wargę kciukiem, po czym całuje mnie krótko, ale żarliwie- kocham cię- wyznaje patrząc mi w oczy.
-Ja ciebie też kocham- odpowiadam wiodąca instynktem, nigdy wcześniej mu tego nie powiedziałam. Zaskoczenie ma wymalowane na twarzy, ale i ja zastanawiam się jak to się stało, że padły te słowa, nigdy nie rzucam ich na wiatr. Mati nie pozwala dalej analizować mi tego stanu, bierze mnie w ramiona i okręca nas wokół własnej osi, wtóruje temu jego wesoły śmiech.
*
Siedzimy przy kuchennym stole, mam na sobie jedynie jego koszulę, a on bokserki. Modlę się, żeby rodzice nie weszli w tym momencie do domu. Nigdy nie wiem jak mają ustalone dyżury, bo nigdy też nie było mi to potrzebne. Czuję, że musi się to zmienić. W powietrzu unosi się pobudzający zapach kawy i dymu z jego papierosa. Bawię się bransoletkami zawieszonymi na przegubie mojej ręki. Są dwie- granatowa i szara, z serduszkiem i koroną. Królowa mojego serca, ach, tak, wymowny przekaz. Uśmiecham się do siebie i unoszę wzrok ku niemu, siedzi naprzeciwko mnie i wpatruję się we mnie swoimi wielkimi oczami, z jego zrelaksowanej twarzy nie da się wyczytać nic, oprócz miłości do mnie. Tak, czuję to i odwzajemniam. W końcu zrozumiałam, że zażyłość jaka nas łączyła to nie zwykłe uczucie. To miłość. Wygląda na to, że zaczynam życie od początku.
KONIEC!