- zapraszam do wzięcia udziału ;)
Od wizyty Marty wszystko się zmieniło. To, że byłam na grobie Oskara dużo mi pomogło. Dziwne, ale uspokoiłam się psychicznie. Oczywiście dalej układam sobie wszystko w głowie i nie jest to łatwiej, ale widzę, że łatwiej jest mi się komunikować z ludźmi. Tak jakbym się odblokowała. Każdego dnia przez głowę przechodzi mi milion myśli, co by było gdyby. Gdyby Oskar żył, gdybyśmy oboje trafili na wózki, gdybyśmy po prostu nie jechali wtedy nad to jezioro. Rodzice ciągle powtarzają mi, że tak nie mogę, że muszę żyć dalej. Próbuję. Każdego dnia na nowo próbuję żyć dalej. Ale nikt mi nie wmówi, że po stracie najważniejszej osoby da się żyć normalnie. Oddałabym wszystko, żeby tylko on żył. Jest mi ciężko. Dopiero teraz dociera do mnie, że tak naprawdę miałam tylko jego. Jedynego, na którego mogłam liczyć o każdej porze dnia i nocy. Jutro idę już do pracy, boję się, że nie dam sobie rady. Nie chodzi mi o to, że sobie nie poradzę z pracą, ale o to czy poradzę sobie z ludźmi. Boję się, że nie wytrzymam ich współczującego wzroku.
ONA. JEST. PIĘKNA. Napatrzeć się nie mogę. Jest idealna w każdym calu. A ja zachowuje się jak debil, zawieszam się na niej przy każdej możliwej okazji, mało brakło, a kilka razy by mnie przyłapała. Tyle miałem scenariuszy ułożonych w głowie jak do niej zagadać. O nie, właśnie mnie przyłapała na gapieniu się w nią. Co za wstyd i już widzę ten krzywy uśmiech, który właśnie jej posłałem. Przecież ona musi mieć mnie za jakiegoś ułoma, a przynajmniej za niezrównoważonego małolata, w sumie to nawet jej się nie dziwię. Ona jest naprawdę piękna. Ma takie malinowa, malutkie usta i wielkie, orzechowe oczy i pomalowane rzęsy, ma mega długie rzęsy. Włosy ma zebrane w kucyka, widać jej idealne rysy twarzy i kości policzkowe. O ile dobrze pamiętam, to zawsze malowała się mocniej, ale bez makijażu jest jeszcze ładniejsza. Wygląda jak motyl wśród tych wszystkich kwiatów. Dłonie! Ma przecudowne, smukłe dłonie, a w całej kwiaciarni unosi się słodki zapach jej perfum. Oszalałem na jej punkcie.
O rany, co za dzień. Rano zaspałam, nie zdążyłam się pomalować, ani zjeść śniadania. O mało nie spóźniłam się do pracy, na szczęście nie było pani Marii, tylko sam jej syn, który też przyszedł na styk. Ciągle się na mnie patrzył, chyba śmiesznie wyglądam bez makijażu, bo non stop miał banana na twarzy. Wydaje mi się, że nie przepada za mną, traktuje mnie jak w tamtym roku, czyli jak powietrze. Szkoda, bo miło by było czasem się do kogoś odezwać. Gdyby nie te kilka drobiazgów, to dzień mogłabym zaliczyć do jak najbardziej udanych. Nawet ludzie jakoś bardzo się nie patrzyli na mnie, no za wyjątkiem kilku starszych babć, które chyba pierwszy raz widziały osobę niepełnosprawną w pracy. Prosto z kwiaciarni pojechałam z mama do Oskara. Ja nadal go kocham.
cdn
A. klik ;)