Wczorajsze zachwianie emocjonalne okazało się bardzo niemiłym kawałem głupich hormonów. Jakby nie było każda wymówka jest lepsza od świadomości, że chciałam to na serio zrobic. I tak nie mam jak. I ciągle się boje. Nie wiem czego bardziej, nienawiści czy obojętności.
Anywho...
Dotarło do mnie dzisiaj bardzo dużo dziwnych rzeczy. Pierwsza to taka, że nie jest mi dane byc samotnikiem. Rozmowy samej ze sobą prowadzą do dosc szokujących prawd lub co gorsza samych sprzeczności. Nie ma co się oszukiwac, jeżeli normalnie nie porozmawiam z kimś [czyt. nie wyrzucę z mojej głowy wszystkich dziwnych pomysłów jakie przemykają przez moją głowe jak samochody na A2] od razu zaczynam czuc się jak w najlepszym wypadku schizofreniczka.
Z wszystkich pytań i często paradoksalnych odpowiedzi jedno wysunęło się na początek:
Dlaczego tak rzadko ludzie śmieją się tak po prostu ? Dlaczego zawsze muszą śmiac się z kogoś... z reguły słabszego, gorszego, głupszego. Z czyjejś krzywdy albo żałosności ?
Czy naprawdę nie mamy już powodów do uśmiechu ? Takiego z serii, bo niebo jest niebieskie a słońce praży, chociaż już koniec września ?
I nie oceniam nikogo, bo u siebie samej zauważyłam tą średnio pozytywną cechę.
Próbowałam znaleźc jakąś odpowiedź, ale im bardziej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej czułam się przygnęłbiona.
Może jeszcze kiedyś mi się uda wyzbyc cynizmu, sceptyzmu, sarkazmu itd. itp.
Przynajmniej nadmiaru tych cech.
[sztuczny uśmiech na zdjęciach też się nie liczy]