...for to carry me home...
Nareszcie bezpieczna, usta nie krwawią słowami ciasno zaszyte, zabandażowanie milczeniem białym jak śnieg.
Nareszcie bezpieczna, palce nie rozsypują słów litościwie unieruchomione, sparaliżowane, zagipsowane martwe zwierzątka, wykastrowane i niegroźne.
Nareszcie bezpieczna, uszy nie słyszą słów, przebite na wylot błyszczącymi kolczykami ciszy.
Noc pieni się za oknem, gałąź wali pięścią w szybę i deszcz chce wejść do środka, deszcz chce pisać na żywym ciele, ryć bruzdy do krwi, do kości, deszcz chce wydobyć wrzask z zaszytych ust, gdzieś daleko pali się światło w zakurzonym pokoju.
(na stole dogasa świeca, drzemie zapomniana książka, zanosi się szklistym chichotem ululany w sztok kieliszek. Niedopita butelka wina odprawia mszę żałobną nad martwymi ciałami niedopałków, zegar zasnął, łóżko wykipiało oszalałą pościelą, kanarek w klatce zarósł drutami, rośliny wylały się z doniczek, mają swoje życie, mają swoje życie,
swoje życie
nie ma po co i do czego wracać)
Nie trzeba się denerwować, już pojawia się cień, miękki, jak zapach chleba, dłoń rozsądna, czysta i odpowiedzialna zaciąga roletę, deszcz milknie, zapomnij, tam nic nie ma, tam nic nigdy nie było, teraz poczujesz lekkie ukłucie, teraz
zaśniesz.
Nareszcie bezpieczna,
nareszcie.
(Opuszczony szpital, Ostrołęka)