Coś z serii: udaję, że wiem wszystko.
Mówiąc szczerze jestem trochę zła, zdziwiona i zbulwersowana jednocześnie. Sytuacja skomplikowana, ale niemniej wygląda mniej więcej tak: dziewczynka, lat 11, ojciec alkoholik, matka nie żyje, wychowywana przez 3 starsze siostry. Jednym słowem mała patologia. Jednak jest to moja sąsiadka, naprawdę fajna dziewczynka, wystarczy po prostu jej pomóc, cholera, odrobina chęci i wszystko można chociaż troszeczkę poprawić. Nie o tym jednak chciałam napisać. Przedstawiłam tę sytuację, bo inna dziewczynka, z pozoru grzeczna, ułożona i nieśmiała, postanowiła być na tyle wspaniałomyślna, aby wyłożyć tej pierwszej dziewczynie, jak wygląda jej sytuacja życiowa, po czym się pobiły. Oczywiście dziewczynka numer dwa poszła po ojca, jak zawsze zresztą, który wszem i wobec ogłosił, że tata jedenastolatki to pijak, itd. Rozumiem dzieci, bo przecież są małe, nie zawsze wiedzą, co dobre a co złe, lecz jeśli chodzi o dorosłych: kurwa jebana mać!, przecież chyba wszyscy myślący rodzice wiedzą, że takie zachowanie, a mianowicie wytykanie patologii, naśmiewanie się z niej, powoduje tak cholerne problemy dla dziecka. Kurwa no, ludzie!, naprawdę sądziłam, że "dorośli wiedzą lepiej" lub raczej powinni, natomiast jest zupełnie inaczej! Tak zwani "dorośli" to w gruncie rzeczy dzieci - wyrośnięte, pozbawione radości, optymizmu, wiary, mądrości. To zaprogramowane smutne dzieci. Wiecie co? Cieszę się, że wierzę w Nibylandię, wróżki i Piotrusia Pana.