spędziłam dziś kilka godzin w szpitalu , tak mnie to moje najmniejsze fasolinkowe szczęście nastraszyło ! nie ruszała się od wczorajszego wieczora , więc w południe uznałam , że nie ma na co czekać i zabrałam się na labour ward . ktg wykrywało tętno owszem , ale ruchów żadnych , nic , zero . dopiero usg odpowiedziało na pytanie dlaczego . otóż moje dziecko w trakcie przekręcania się z pozycji pośladkowej po prostu się zaklinowało ! nie wiedziałyście , że to możliwe ? ja też nie , a po minie lekarza i położnej wnioskuję , że oni również . pan doktor podrapał się po głowie , skonsultował z kilkoma innymi i w końcu zdecydował , że fasolce trzeba pomóc przekręcić się albo w jedną , albo w drugą stronę . pomiętosił mi brzuchem , a ja zacisnęłam zęby , bo bolało , oj ! jak to bolało ! ale po kilku chwilach było po wszystkim , fasolka leży już głową w dół , a po całym zabiegu tak się rozszalała , że co dwie minuty skopywała z brzucha ktg . szyjka robi się już miękka , co wcale dobrze nie wróży , mam się oszczędzać , odpoczywać i NIE STRESOWAĆ ( no to się uśmiałam ! ) żeby jeszcze przynajmniej dwa tygodnie pochodzić w dwupaczku . dobrze panie doktorze , słowo honoru , przecież przeprowadzka zorganizuje się sama , a moja nadpobudliwa dwulatka też spokojnie przyjmie do wiadomości , ze od dziś mama wielorybka musi leżeć brzuchem do góry więc ze spacerku nici ! standardowo pobrali mi krew, by zbadać przeciwciała i nareszcie mogłam wrócić do domu . a jutro od rana biegnę w miasto , pogodo bądź choć w połowie tak piękna jak dziś , proszę , prosze , proszę !
mama : gabrysiu jadę do sklepu z dziadkiem , co ci kupić ?
gabcia : liziaćka , klólićka , zielki , palówki , jajećko i siśtko siśtko .