Od dwóch tygodni jesteśmy w domu , a w każdym razie w Irlandii . Zdążyłyśmy poodwiedzać kilka ciotek , kilka odwiedziło nas , przeszłyśmy ochydnego wirusa ( prawie umarłam , serio ! ) , nad gabrysią wisiała ( i wciąż się unosi ) wizja świąt spędzonych w szpitalu , na szczęście antybiotyk działa cuda i jest coraz lepiej . większość czasu zajmuje mi wypełnianie dokumentów , bieganie po urzędach i inne nudziarstwa , na szczęście niewiele zostało do 'dopięcia ' i w pełni będę mogła oddać się mojej małej klusce , która cierpi na jakiś lęk separacyjny i chociaż kocha dziadków najbardziej na świecie , każda minuta bez mamy jest tragedią . codziennie dzwonimy do tatusia , gabrysia wtedy opowiada o wszystkim co ją spotkało w ciągu dnia , o nowych zabawkach , o tym , że kosia i tęskni . codziennie oglądamy tatusiowe zdjęcia , przypominamy sobie jak było nam cudownie i całujemy moniotr z tęsknoty i bezsilności . słodyczka jest zachwycona mikołajami i bałwanami , szuka ich wszędzie , każdego z osobna musi dotknąć , obejrzeć , a zazwyczaj nawet posmakować . fasolinka rośnie nam duża i okrąglutka , ruchy są coraz wyraźniejsze , szczególnie wieczorami , kiedy usypiam gabrynię . 20 tygodni za nami , jeszcze kolejne 20 i po wszystkim ! powoli ogarnimy haos spowodowany przeprowadzką , uczymy się na nowo wypracować rutynę , a ja łapię się wszystkiego , byle tyle nie myśleć . jest dobrze , stabilnie , bezpiecznie i pewnie . tak jak powinno być . tak niewiele i będzie jeszcze lepiej , jeszcze piękniej .
/ gabrysię zafascynował kominek . schodzimy po schodach i nagle woła :
- mikołaj!ogień !
więc pytam , czy na pewno chce spalić mikołaja , przecież kto wtedy przyniesie jej prezenty ?
na co moja rezolutna dziewczynka , bez zastanowienia odpowiada :|
- TATUŚ !
tak więc nasz pierwszy list do mikołaja zamiast do Laponii zaadresowałyśmy do tatusia :)