najtrudniejszy był moment w którym patrząc na otaczającą mnie przestrzeń zdałam sobie sprawę , że nie mogłabym być ani trochę bardziej samotna niż jestem w tej chwili . podniosłam z ziemi rozdeptane , oplute serce , ostrożnie wyczyściłam je i uformowałam w perfekcyjną całość wciskając ją w swoją pierść . po raz kolejny . śmieję się w duchu z własnej naiwności , tak łatwo uwierzyłam , że mam coś prawdziwego , tak łatwo , jakbym nie znała życia , nie znała ludzi . chciałabym zmyć z siebie wiarę , paznokciami wydrapać z oczu nadzieję , a mimo to zaciskam pięści i podnoszę głowę . przecież powinnam być silna , nikt nie ma czasu , ani ochoty oglądać jak świat usuwa mi się spod stóp . do kogo mam zadzwonić , kiedy dławię się łzami , czyje imię wołać , kiedy nocna samotność ściska mnie za gardło i pozbawia oddechu ? chciałabym móc nazwać słowami burzę , która wywraca mnie do góry nogami , móc pokazać , jak bardzo fizyczny ból odczuwam widząc jak wszystko w co wierzyłam odwraca się ode mnie plecami , odchodzi i nawet nie macha na pożegnanie . wróciła do mnie ta ohydna , brzydka ja , którą tyle lat spychałam w najdalsze kąty podświadomości . siedzi teraz wygodnie i śmieje się tak bardzo , że mam wrażenie , że pęknie , udusi się , zapowietrzy , ale tak się nie dzieje . słyszę tylko potworny chichot , smak własnej porażki . masz rację . upadłam .