Kochanie, nie zdążę rzucić się pod koła.
tak, powinnam się uczyć. albo się uczyć. albo robić milion innych, odpowiedzialnych rzeczy. zamiast tego popełniam masę głupot, wstawiam czajnik do lodówki i smażę jajka na płynie do mycia naczyń, śpię raz na dwa-trzy dni i wypalam setki papierosów. z każdym dniem zdumiewam samą siebie coraz bardziej, ilością nieodpowiedzialności i głupoty, która wciąż we mnie siedzi, codziennie przeraża mnie tkwiące w środku.. coś, czego tak na dobrą sprawę nie umiem zdefiniować. lęku pręcik gdzieś za mostkiem, przy aorcie, żarzy się bez przerwy, jak w żarówce mały drutu zawijasek. i tyle jest słów, i tyle myśli, i już tyle razy zbierałam się na odwagę, szkoda że czmychała zanim zdążyłam wypić poranną kawę.
przecież miało się wyprostować, tymczasem wszystko plącze się jeszcze bardziej. chyba nie umiem inaczej. lubię komplikować sobie życie, czuję wtedy, że jestem.