no hejka, dawno tu nie pisałam więc postanowiłam się wziąć w garść i naprodukować jakiekolwiek wypociny. tak więc od czego zacząć. Najpierw amsterdam, boszkowo, ciąg, wgl dużo dużo rzeczy. Niezapomniane chwile mimo paru incydentów, niestety chujowych, i tak pozostaną w mojej głowie jako zajebiste ;) Spełniłam niektóre swoje marzenia. Uwolniłam się od jebanego kutafonga, który znaczy juz dla mnie tyle co nic. Nie żałuje tego bo dalszy ciąg tego byłby zupełnie zbędny i chory, aczkolwiek miłe momenty były tego warte. Przykro tak mi to wszystko sumować, ale widocznie tak musiało być. A amster bardzo fajnie, zajebiści ludzie klimacik i te sprawy. Najchętniej byłabym tam ciągle, niestety ale JUŻ to niewykonalne. Mam nadzieję, że będę miała okazje być tam jeszcze nieraz i bawić się tak samo dobrze jak za pierwszym razem. Na boszkowie mało fajnych spraw, na szczęście większości z nich nie pamiętam. Rzyganie przez okno bardzo spoko. Potem przypałowo i boleśnie. Ręka powoli mi się goi, w domu już się uspokoiło. Na razie nie narzekam, jest dobrze, a nawet bardzo. Szkoda, że tak wszystko się nagle spierdoliło, ale cieszę się, że znalazłam siły, aby to naprawić i poukładać. Wakacji jakoś nie czuję.. Trzeba to zmienić. A tak na koniec. Mati Mati Mati, bardzo Cię kocham! :*