i data nie ta. i wszystko nie to.
wędruje tak od strony do strony. bez celu w zasadzie. i kiedy tak leżę na łóżku jak na tym zdjęciu, totalnie wycieńczona działaniem kolejnej tabletki, zdaję sobie sprawę z tego, że blednę. wewnętrznie. płowieję. jakiekolwiek skrajne emocje zaczynają ulatywać ze mnie tak jak paruje deszcz po ogromnej burzy (uch. cóż za metafora). a najstraszniejsze i najzabawniejsze zarazem jest to, że wcale mnie to nie wzrusza.
mam się z tego śmiać? mogłabym. mam z tego powodu płakać? potrafiłabym. czy nie będę mimo to beznamiętnie trwać w tej swojej komicznej niemocy? będę.
nastał taki czas w roku, kiedy pod pozorem nadchodzącej jesieni zakładasz czapę do poziomu rzęs, szalik zawijasz na wysokość nosa i stajesz się anonimowy. ale twoje problemy nie stają się anonimowe. a ja mówię Ci wtedy tylko "nie wiem. nie mam recepty na szczęście. nie wiem."