Czy można opowiedzieć ból głowy albo lęk, który zakleszcza serce tuż przed zaśnięciem, albo uczucie nieskończonej samotności, gdy patrzy się na księżyc?
Boli. Samotność jest jak ostrze rozszarpujące duszę, serce i umysł. Zostawia rysy na delikatnym szkle. W lustrze mojego serca odbija wyraźnie wszystkie swoje wady i zalety. A ja, samotna pośród tłumu, wciąż wierzę, że mam jakiekolwiek szanse na to, by odeszła. Samotność mnie kocha, tak jak i śmierć. Razem zabierają to, co mi drogie, aż w końcu tylko one mi zostaną.
Życie jest dobrze oświetloną ulicą. Idziesz przez nią pewnie, wiedząc dokąd zmierzasz. Ale wystarczy, że zgaśnie jedna latarnia, a tracisz pewność siebie i zaczynasz się zastanawiać czy droga, którą wybrałeś jest tą właściwą... A ja się wtedy nie zastanawiam. Idę dalej, bo cóż mi pozostaje? Nie cofnę się, a nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie pod ścianą i czekać, aż ktoś naprawi tę latarnię.
I wciąż nie wiem dokąd zmierzam. Moja droga nie ma już latarni, zostały tylko słupy co jakiś czas wyłaniające się z ciemności. Błądzę po omacku, obijam się o kanty życia. Ale wciąż tu jestem. Oddycham. Czuję. ŻYJĘ. To jest najważniejsze.