Pan na schodach psuje efekt.
Jak ktoś mi kiedyś powie, że ma osobę, której może ufac, to popukam się w czoło i pójdę poszukac kogoś, kto myśli racjonalnie. Wielu powie "ale ja naprawdę mam kogoś takiego! To, że tobie się nie udało, to nie znaczy, że mi też". Gówno prawda.
Każdy z nas kiedyś na kimś zawiódł. Ktoś nie dotrzymał obietnicy, działał na dwa fronty, zadawał się z nami, bo było mu to na rękę. I pewnego pięknego dnia wszystko wyszło na jaw.
I tu pojawia się moje pytanie - skąd wiemy, że za jakiś czas nie zdarzy się to ponownie? Przecież tamtej osobie, też mówiliśmy wszystko "będąc pewnym, że możemy zaufac". Historia lubi zataczac koło. A nawet jeśli nie trafimy na jakiegoś pozbawionego kręgosłupa moralnego skurwiela, to wszystko może zdarzyc się chocby przez przypadek. Ktoś powie o jedno słowo za dużo, lub na chwilę zapomni, że z tym czy innym na jakiś temat rozmawiac nie powinien.
Podsumowując - czysto teoretycznie ufac nie możemy nikomu. Bo prędzej czy później, coś się pieprznie. Umyślnie, czy nie - nic nie pozostanie u tej osoby, u której powinno.
Gdyby każdy z moich znajomych wiedział ile znam ich sekretów, którymi się ze mną wcale nie podzielili... a wręcz nie życzyliby sobie, żebym o tym wiedziała. To właśnie skłania mnie do tego, żeby nie ufac nikomu. Chocbym miała do końca życia gadac sama ze sobą, to już nigdy, przenigdy, nie będę dzielic się swoimi przemyśleniami z innymi. Może i jestem stuknięta, ale zobaczycie - wyjdę na tym o wiele lepiej niż wy wszyscy razem wzięci.
-------------------
Dziś bez korekty i ponownego czytania. Za wszelkie błędy stylistyczne, przyprawiające o zawał serca, z góry przepraszam. Nie mam czasu. Muszę się zwierzyc samej sobie, z bardzo ważnej sprawy, która musi pozostac w tajemnicy.