Choć na plecach nosił miecz. Na ciele blizny.Widźmiński fach to dla niego chleb powszedni. Choć nie raz stoczył walkę, w której otarł się ramię w ramię ze śmiercią. To nic w porównaniu do tego co czuł gdy widział jej spojrzenie. To spojrzenie, którego się bał. Wiedział co to strach. Bał się gdy wymagała tego sytuacja. Tylko głupiec się nie boi. Tak mawiał. Ale to... to był inny strach. Nie umiał go opisać bo gdy następował ten moment, wszystkie jego racjonalne myśli nagle przestawały docierać w jakąkolwiek myślącą czy mówiącą część jego ciała. A gdy było po wszystkim, wolał nie pamiętać.
Nieraz czuł tez ból. Fizyczny, gdy niefortunne ostrze czy pazur wbijało się w jego ciało. Psychiczny również. Na jego oczach ginęli jego kompanii... całkiem niedawno jakby nie patrzeć. Ale to nie równało się z bólem jaki czul, gdy odwracała się do niego plecami.
Kochał jej milczenie, ale to w jaki sposób milczała tak rzadko, przysparzał go o ból żołądka i tak już styranego eliksirami. Tak jak i uwielbiał milczenie tak i rozmowę. Ale w takich chwilach nie był w stanie łapać słów, które w niego ciskała.
Słońce dawno już zaszło. Księżyc złośliwie przysłaniały chmury. Jak na złość nie miał na czym skupić się w tej ciszy. Nie czuł bzu i agrestu. Jej zapachu.
- Yen, przepraszam - wreszcie się przemógł. Masz prawo być na mnie zła, ale zrozum, nie chciałem.
Nie widział jej oczu. Ale wiedział, że przewróciła nimi.
Większość argumentów i deklaracji przyznania się do winy jakie wypowiedział później, wywołały tylko to, że oparła ręce o parapet obok doniczki z kwiatami i wzdychnęła.
Nie wiedział co ma począć. Czekał. Doczekał się tylko tego, że przebijający się przez pochmurną noc księżyc oświetlił jej kruczoczarne włosy. Długo patrzył na to cudowne zjawisko dopóki nie uświadomił sobie, że chyba lepiej będzie jak dziś prześpi się w karczmie. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
- Geralt, nawet nie wiesz jak Twoja może czasem wolna, ale jednak inteligencja, może być miła.
Nie rób tak więcej. Nie mów za dużo. Czarodziejski fach wymaga czasem powściągliwości języka. To, że nie jesteś czarodziejem, to Cię usprawiedliwia. Ale to, że jesteś mężem czarodziejki, zobowiązuje.
- Ehh...
- Nie mów nic. - czarodziejka odwróciła się bokiem i patrzyła spod kosmyków.
Idź już. Nie pij tylko.Albo chociaż mało. Wróć jutro, może przejdzie mi ochota, żeby rzucić w Ciebie czymś co głosno by się rozbiło. I tak się ciesz. Lepsze to, niż jakieś moje złośliwe i bolesne zaklęcie.
- Może to i by była dobra kara. Pewnie mimowolnie uniknąłbym rzutu i zmarnowałabyś tylko coś z tej pięknej porcelanowej zastawy. - powiedział spokojnie zerkając na stół, na którym stały cudownie zdobione talerze, czajnik, waza i kilka innych elementów, które zyskiwały na swej twardości w rękach kobiety.
- Gerrralt. - spojrzała na parapet. Zaraz ta doniczka może się niemagicznie nauczyć latać.
Nie myślał. Podszedł. Zaryzykował. Przytulił ją. Wiedział, że musi teraz szybko wyjść. Tak zrobił.
Droga jednak nie była tak długa, patrząca się prosto w oczy i irytująca swoją monotonnością. Nie była też może tą, którą zwykle chodził, ale wiedział, że gdy rano będzie nią wracał już z daleka poczuje bez i agrest.
*******************************************
Nic innego o 4 w nocy nie wymyślę. A musiałem.
*******************************************
Przepraszam.