Poprzedni tydzień (od 10. maja) był dla mnie krótszy o jeden dzień. Poniedziałek. Przespałam go. I pół wtorku. A co to za choroba to do dzisiaj nie wiem. Ale nie ważne... Nie wiem, czy to było takie super, bo czy nie jest tak, że dzisiaj więcej wolnego = więcej obowiązków jutro? Bo na to chyba wyszło... Chociaż, znając moje sczęście, może i tak cały tydzień był by zawalony. Ale nie o to chodzi. Półtora dnia nic nie robiłam. To jest bezużyteczność? Bo może byłam wtedy gdzieś bardzo potrzebna? A może wręcz przeciwnie - nikt mnie nie potrzebował? Albo to było zupełnie niezauważalne? A wydaje mi się, że przydatność człowieka wiąże się tylko z jego fizyczną obecnością.