Cześć. Nie jestem tutaj żebyście się nade mną uzalali, tylko po to bym mogła się komuś 'wygadac' . To wszystko zaczęło się w kwietniu 2013 , ja 14 on 21 lat.. ha i pewnie w tym momencie myślicie sobie 'tepa gowniara' . W sumie myślicie co chcecie, już chyba nic się dla mnie nie liczy. No więc dalej. Niby nic, a coś zaiskrzyło, zaczęliśmy pisać, spotykać się, na początku raz w tygodniu później częściej. Miał dziewczynę.. no cóż, mamy XXI wiek to chyba norma, nie? Po jakimś czasie już nie potrafiliśmy wytrzymać bez siebie tygodnia (przynajmniej mi się tak wydawało).. przywiazalam się do niego.. chyba już w tym momencie tak cholernie się w nim zakochałam.. chociaż nie dopuszczalam do siebie myśli, bo przecież nikt NAS nie zaakceptuje... już w lutym 2014 zaczęło sie coś psuć. W kwietniu zostawił mnie bez słowa na miesiąc. Ani słowa pożegnania, zabolalo, w chuj zabolalo.. po miesiącu jakby nigdy nic napisał, oczywiście spotkałam się z nim.. i to było nasze ostatnie spotkanie. Znowu zaczął się nie odzywać.. to było straszne, cholernie strasznie.. miałam żmudna nadzieję że po miesiącu tak jak wcześniej się odezwie. Mylilam się.. już 6 miesięcy jak go nie ma..
'Dziękuje Ci za to, że mam teraz co wspominać.'
Bądźcie ze mną na bieżąco, liczę na wasze komentarze..