Całe moje życie jest chyba trochę nie po kolei. Bo właśnie wydaje mi się, że mimo 6-letniego opóźnienia, właśnie dojrzałam do tego by stać się studentką pierwszego roku. A pierwszy rok wtedy? Był zupełnie nie wtedy co trzeba.
Lubię ludzi coraz bardziej. Zawsze ich lubiłam, ale powoli przestaję się ich bać. Mówię do nich, nawet głupoty. Mam ochotę każdego poznać, z każdego wycisnąć to co najlepsze. Doceniam ich wszystkich, jestem absolutnie istotą społeczną.
Coś mi się poprzestawiało, mam wrażenie że zrzuciłam jakiś ciężar. Czym był - nie wiem. Wiem tylko, że jest mi ostatnio jakoś lekko, mam mniej bałaganu w głowie. Coraz mniej zastanawiam się czy powinnam być taka, owaka czy w ogóle jakaś. Po prostu sobie jestem, czasem nie na miejscu mam myśli lub zachowania. Ale zawsze potrafię wybrnąć z uśmiechem. I się staram! To, że się staram zaczęłam doceniać podwójnie.
Nie czekam na życie. Nie zarabiam na życie. Nie uczę się by żyć. Życie nie będzie później, ja sobie właśnie żyję.