Znów Bieszczady, tym razem z intensywnym wysiłkiem, również będą niezapomiane jeśli owe kolano bedzie mi dawać w d*.. w kość do końca życia, no ale nic, będą wspomnienia.
Uwielbiam tą zieleń, te zielenie, różne, przeróżne...
jasną zieleń..
jasnawą zieleń,
zieleń że zieleń,
dojrzałą zieleń,
ciemną zieleń,
zieleń wpadającą w ciemny granat,
granat z lekką zielenią,
jasny granat,
niebieski,
błękitny...
i niebo...
CUDO...
to wszystko do zobaczenia w Bieszczadach, w piękną pogodę. Bo.. najpiękniej jest zawsze, w słoneczny dzień, porankiem, wieczorem i w południe gdy slońce opala, smaży ale tego nie czujesz, pieknie jest wczesnym majem, gdy dopiero wszystko budzi się spod białej kołderki, pięknie gdy wszystko jest zielone i co rusz gdzie spojrzymy są białe drzewa od kwiatów, skąd? osobna historia tajemnyczych Bieszczad. Ale... najnajnajpiekniejsze Bieszczady są jesienią i każdy to powie i nie zdoła wymienić wszystkich barw. Chciałabym je chociaż zobaczeć na własne oczy, tak na żywo, dotknąć je wzrokiem i odpłynąć...
Jeśli nie wiesz o czym mówię to znaczy że musisz jechać w Bieszczady, ale nie tam gdzie jadą tlumy, budują się szeregowe domki dla masowych, bo nadal nie zrozumiesz...
Tak, a to małe niebiesko czarne, zupełnie niewtapiające się w otoczenie to ja ;)
Dziekuję fotografce Madzi, że przypadkiem robiąc piekne widoki ujęła utykającą mnie :D