Gdy z pozoru, wszystko już się układa, Przychodzi moment i pojawia się postać blada
Wraca ciągle, jak bumerang... moment, w którym on umiera
Jego twarz, wciąż zazdrosna, przygnębiona - inna niż ojca
Bez niego życie inaczej już smakuje, czemu go zabiłem? Tak bardzo żałuję
Wyrwałem serce, zaplamiłem duszę
Z każdym dniem, coraz bardziej wszystko kruszę,
Godzę w siebie, innych, młotem ciężkim, ciało poranione wciąż dostaje cięgi
Coraz ciemniejsza dusza, na bezdrożu uczuć pojawia się susza,
Gdzie miłosne monsuny, ponad szczyty uniesienia,
Gdzie jest to co było, a czego teraz nie ma?
W którym momencie wędrowiec zgubił drogę
Chciałbym to pojąć jednak nie mogę
Nie widzę piękna, zaczyna brakować światła
Pozostaje tylko pustka
I ta cisza...
martwa..