-Zabiorę Laurie do domu - zaproponował Pat.
-Mamy mnóstwo miejsca w samochodzie - wtrącił Lucky. - Naprawdę, Pat, zaoszczędź sobie drogi.
-Ależ nie ma problemu.
Ze szpitala wyszli całą grupą. Gdy Lucky wyjeżdżał z parkingu, Sage dyskretnie zerknęła za siebie. Harlan wsiadał właśnie do szoferki.
-Mam nadzieję, że nie zapomni o moich walizkach - powiedziała.
Na pasie startowym wrzucił je na tył ciężarówki i przykrył brezentem. Nie przesrawało padać, miała więc nadzieję, że wiatr nie zwiał brezentowego przykrycia.
-Kto? Harlab? Można na niego liczyć.
-Tak, z pewnością.
Lucky patrzył na nią w lusterku.
-Czyżbym słyszał w twoim głosie nutę ironii?
Dał jej tym samym niepowtarzlną okazję do wyrażenia opinii o nowym pracowniku i nie zamierzała okazji tej zmarnować.
-Albo z nie wyjaśnionych powodów szanujesz tego człowieka, albo nie szanujesz w ogóle swojej małej siostrzyczki. Innego wytłumaczenia nie ma.
-Owszem, poważam Harlana, ale przecież i ty jesteś bez zarzutu - kpił sobie.
W lusterku dostrzegła łobuzerski błysk w najbłękitniejszych na świecie oczach. Tak przynajmniej uważała, dopóki nie poznała Harlana. Tym razem jednka urok osobisty Lucky'ego przygasł w jej oczach. Tego wiczoru zresztą Sage miała dość wszystkiego.
-Kim on jest Lucky? - zapytała ostro. - Pojawił się nie wiadomo skad, nigdy o nim nie słyszałam, dałeś mu robotę w firmie i na dodatek powierzyłeś życie jedynej siostry. Co to wszystko znaczy?
-Przede wszystkim.. - Lucky starał się opanować swój powszechnie znany temperament - wcale nie pojawił się znikąd. Chase poznał go w zeszłym roku w Houston.
-Szkoda, że od razu nie powiedziałeś - oznajmiła z sarkazmem. Posałał mu za pomocą lusterka piorunujące spojrzenie. - W Houston aż roi się od kryminalistów i rzezimieszków. Nie czytujesz gazet? Trudno obdarzyc zaufaniem kogoś, kogo poznało się w Houston.
-Chase mu zaufał.
-Czemu?
-Pewnie to było przeczucie.
-To chyba przestanę udać Chase'owi. A więc pewnego dnia Harlan zjawił się tu tak po prostu, nie zapowiedziany?
-Mniej więcje sześć tygodniu temu.
Sage, pochłonięta studiami, nie przyjechała do domu na Święto Dziękczynienia, dlatego też nie poznała Harlana wcześniej. Ostatnie tygodnie poświęciła niemal wyłącznie pisaniu pracy magisterskiej. Odbywała z rodziną jedynie krótkie i treściwe rozmowy telefoniczne, ale w każdej z nich nie było mowy o nowo przyjętym pracowniku.
-Podejrzewam, że naciąga Chase'a. - rzekła.
-Nie. Szukał roboty, bo własnie skończyła mu się poprzednia fucha.
-No, jasne. Wygląda na włóczęgę. Spryciarz, który pewnego dnia nawieje z kasą firmy.
-Nie ma żadnej kasy. - odrzekł ponuro Lucky.
Devon, która przezornie nie mieszała siędo wymiany zdań rodzeństwa, położyła teraz uspokajająco dłoń na ramieniu męża.
-Sage, oni mają nadzieję, że pewne pomysły Harlana uratują firmę - wyjaśniła.
Dziewczyna popatrzyła na nich z niedowierzaniem.
-Co? Żartujecie chyba! On? Jego pomysły? Musiałam coś przeoczyć. Czyżby on spadł z nieba? Albo wykluł się ze złotego jajka?
-Dość tego Sage - warknął Lucky. - Wiadomo, o co chodzi. Najprawdopodobniej Harlan nie zrobił po prostu na tobie dobrego wrażenia.
-Delikatnie to ująłeś.
-A co on właściwie takiego zrobił? Naniósł błota do marmurowego hallu u Belcherów?
-Coś znacznie gorszego. On.. - zawiesiła głos.