uwielbiam swojego kumpla, który po złapaniu mnie za tyłek odbiega na bezpieczną odelgłość i śpiewa: 'nie, nie boję się. nie nie boję się. dziewczynom podobam się, one lubią to jak się złapie za tyłek'.
i nic tak nie pcha mnie do przodu jak Oni, ich uśmiech, przecudowne, przewkurwiające wskakiwanie mi pod kołdrę o 6;05 w sobotę z rana, wspólne śniadania, spanie na jednoosobowym łóżku w piątkę, po zbyt grubym melanżu, letnie morskie kąpiele i wieczorne zimowe wieczory, budowanie babek z piasku, i lepienie śnieżnych kulek, tak - są dla mnie wszystkim.
nie chcę żyć na odpierdol.
jesteśmy zbyt mądrzy by zrezygnować z siebie, zbyt głupi by móc naprawić błędy, zbyt dziecinni by żyć według dorosłych, moralnych zasad i zbyt dorośli by dziecinnie się zatracić.
- proszę gofera. - mówi się gofra. - nie pierdol pani, tylko smaruj dżemorem!
mówisz, że życie skopało Ci dupę, napluło w twarz. nie starasz się znaleźć lepszej strony, tej słoneczniejszej, bardziej pozytywnej, tkwisz w bezsensie, który przysłania Ci uśmiech świata wysyłany w Twoją stronę wylewasz gorzkie łzy a cztery ściany są Twoimi najwierniejszymi przyjaciółmi. szkoda życia, trzeba walczyć, brać je garściami - takim jakie jest. kiedyś może być za późno, będziesz żałował, lub zabraknie Ci czasu na żal.
powtarzałam, że da radę, gdy siedział w kącie trzęsąc się na głodzie, gdy przygotowywał się do kolejnej ustawki moralnie mówiłam, że to złe, że może odbić się także na życiu osób trzecich. pomagałam mu, przez dłuższy okres czasu byłam Jego całodobowym aniołem stróżem który niezmiennie podążał za Nim kurczowo trzymając Go za rękę. w pewnym momencie zaczeliśmy współpracować, nie musiałam już ciągnąć Go siłą, to On sam z iskierkami nadzieji w czekoladowych oczach zaczął podążać ku górze. w końcu wyszedł na prostą, skreślił tamto życie zaczynając od nowa. z niepokornego kibola biorącego dragi stał się całkiem normalnym gościem z ambitnymi planami na przyszłość - i właśnie w tym momencie po mnóstwie sztormów i nieprzyjemnych zawirowań nasz statek dobił do brzegu, dane było Nam się spotkać na morzu nieporozumień, ale tylko na chwilę, tylko po to by z tej znajomości wyciągnąć odpowiednie wnioski i spoglądając z sentymentem w swoją stronę ruszyć w zupełnie innym kierunki, ku nowym wyzwaniom.
zniszczyłeś się - wybełkotałam zupełnie pijana, śmiejąc się przy tym szyderczo - zniszczyłeś mnie, zniszczyła mnie miłość do Ciebie, niezmienna tęsknota, i chociaż jutro wyprę się wszystkiego - wiedz, że to prawda - dokończyłam. siedział naprzeciwko mnie na starych, drewnianianej kłatce smutno spoglądając mi w przekrwione zapewne oczy, czułam że właśnie burzy się między Nami jakaś niewidzialna bariera, że za chwilę złamiemy zasadę, przekroczymy granicę, że na marne pójdzię każda z łez, każdy smutek i rana pozostawiona na sercu. - wiem i cholernie Cię za to przepraszm - szepnął łamiącym się głosem przytulając mnie i mieżwiąc włosy. i chodź rozum aż krzyczał, aby wyrwać się z uścisku, serce wygrało - Jego dotyku potrzebowała każda komórka mojego ciała - od tak dawna, nie mogłam teraz tego zmarnować.
mam już dość tej nieświadomości, jestem zbyt niecierpliwa by móc czekać z masą domysłów w głowie dotyczących tego jak z Nami będzie, męczy mnie ciągłe zrywanie się w nocy na dźwięk sms'a z myślą, że to od Ciebie, że tym razem nie zapomniałeś, wykańcza mnie siedzenie w jednej pozycji trzęsąc nogą, z zaciśniętymi pięściami i modlenie się o to, aby nic Ci się nie stało, abyś znów nie przegiął, Ty mnie wykańczasz, właśnie Twoja osoba - zniknij lub bądź stale, proszę.
mam ochotę do Niego wrócić, wrócić powołując się na odwagę, aby zasłonić naiwność i to jak bardzo potrzebny jest mi do codziennego życia, rutynowych czynności. wrócić, aby wziąć Go za rękę, spojrzeć głęboko w oczy i przytulając się wyszeptać, abyśmy zadeptali przeszłość.