Wczoraj byłam na meczu ZAKSA Kędzierzyn-Koźle vs. Asseco Resovia Rzeszów. Oczywiście, jako jedna z niewielu osób, byłam za Resovią. Niestety, obok mnie siedział chłopak, który był aż zbyt wulgarny. Rozumiem, emocje itd., ale kiedy Sovia przegrywała to nie wyzywałam i nie nabijałam się z zawodników drużyny przeciwnej tak jak on robił, gdy przegrywała Zaksa.
No ale oprócz denerwowania się na tego osobnika, było cudownie. Mimo tego, że byłam po drugiej stronie hali niż Rzeszowska Strefa Kibica to wtórowałam im tak głośno, że do tej pory boli mnie gardło. Było warto (;
Niestety, moi biało-czerwoni Rzeszowianie przegrali 3:1. Zagrywka była fatalna, odbiór szwankował i nie potrafili zakończyć akcji ani wyprowadzić kontry. W sumie 20 błędów własnych. No cóż, najlepszym też się zdarzają takie dni, prawda? (; Kiedy schodziłam z trybun zaczęłam sama śpiewać "Resovia nic się nie stało" i Igła się odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się. Co prawda trochę smutno, ale nie zmienia to faktu, że zauważył mnie :D
Kiedy schodziłam do niebiesko-biało-czerwonych po autografy, z pięć metrów przede mną, za barierkami stał Grzesiek Kosok. Gdy tylko go zobaczyłam, w te pędy rzuciłam się w jego stronę, bo chciałam podziękować za walkę do końca i pragnęłam powiedzieć, że nie tylko w Rzeszowie mają wiernych kibiców. Kiedy byłam już metr przez Kosą, odepchnął mnie ochroniarz i już nie mogłam tam wrócić </3
Mam nadzieję w przyszłości pojechać na mecz Resovii, najprawdopodobniej znów z ZAKSĄ, bo do Kędzierzyna mam 30 minut drogi. No cóż.... poczekamy, zobaczymy. Na tę chwilę zostaje mi tylko oglądanie ich w telewizji...
NA ZAWSZE Z RESOVIĄ <3