ja tak na chwilkę. tamta piosenka i to zdjęcie są jedną z moich licznych drobinek ciepła, którymi ostatnio szczelnie się otulam. takie pochodne ciepła są dla mnie ważniejsze niż tlen. zwłaszcza teraz, gdy Niebo wyprane z błękitu pluje na przemian kawałkami swojej bieli i deszczu poniżając i tak nagi bruk. szkoda mi go choć pełen jest samobójczych liści, nagle kończących się śladów i całego arsenału dziur. ludzie z niesmakiem mocniej stukają obcasami jakby sami nigdy nie zrobili nic złego. ci sami całujący cudze szaliki za własną tylko zgodą i depczący ostatnie liście, w agonii wijące się jeszcze w ostatnim podmuchu wiatru. ale takich zbrodni już nikt nie zauważa. tylko raz małe dziecko wskoczyło w kałużę, gdy ktoś taki przechodził. to było dawno, ostatnio coraz rzadziej chodzę do parku. nie wiem, czy wypada patrzeć jak wyrywa z czubków drzew ostatnie liście, niby w ataku szału.
to nie tak, że potrzebuję chwilki. małego obłoczku niby oddechu niby kurzu, zrodzonego, z któregoś z zegarów. potrzebuję lat świetlnych, żeby mieć czas na wszystko co chcę bardzo i trochę mniej. szklane oczy wystawiam więc w stronę kosmosu, gdy większość ludzi okrywa je pościelą powiek.
między nami rośnie przestrzeń. większa niż odległość Polski od Stanów Zjednoczonych, głębsza niż platformy wiertnicze, gdzieś w Arabii Saudyjskiej, gdzie piasek jest ciepły i mało jest wiatru, a ludzie w lnianych koszulach przemierzają zakrapiane bogactwem ulice. śnią mi się złote pola pszenicy, bezkresne morze, zielone, uginające się pod wiatrem trawy, oprószone śniegiem górskie szczyty, budki telefoniczne. chcę, żebyś tu był, ale słowa uginają się pod ciężarem, nie wystarczają, jest ich za mało. wzięłabym Cię na wino do parku, ale jest ciemno, jesień i zimno. pod nogami szeleszczą tylko te liście, jakby na butach chciały się na stałe zagnieździć i prowadzić własne życie. chciałabym Ci pomóc, ale Ty jesteś jak dziecko z afryki a ja skończyłam z byciem mother teresa. jednak ciągle trudno mi zrozumieć, że masz w zwyczaju znikać. bezcelowo i bezproduktywnie przetwarzam informacje w rytmie cicho tykających wskazówek zegara. dopatruję się ukrytych i jakże głębokich sensów, tam, gdzie ich zapewne nie ma i nigdy nie będzie.
nie wiem kiedy przykleiłam się do ścian, jak ten plakat z armia martwych, wiszący w pokoju. lepię się od taśmy, od domysłów, od natrętnych myśli, od nerwowego śmiechu, od niechęci, od rozmemłanego jak owsianka każdego słowa. wysyłam tylko czasem smsy es-o-es z cichą prośbą pod tytułem: bądź, wysłuchaj, nie mów spierdalaj, bo przecież u mnie wszystko dobrze. widzisz mnie nie w tych kolorach, chodzisz nocą po ulicy, po dachach, pijesz wódkę i z każdym gorzkim łykiem, z każdą minutą przepalanego gardła, odchodzisz gdzieś, gdzie jest jeszcze ciemniej i bardziej gorzko. potem się mnie wstydzisz. a czymś dziwnym namalowałeś mi kiedyś uśmiech, a potem jednym ruchem starłeś. na twarzy mam czerwone plamy, które pieką, nie chcą zejść, wodomrozogniewoodporne.
nie mam 5 lat, nie chcę się bawić. zapytaj o co chcesz.