Dziś mija rok od początku mojego horroru. Szczerze? To ja tylko udaję silna. Sztucznie się uśmiecham mówiąc '' tym razem musi się udać''. A tak naprawdę umieram ze strachu. Umieram ze strachu przed każdą wizytą lekarską. Ja tak bardzo bym chciała, żeby było po wszystkim. Bo co ja mam Ci powiedzieć pani x, czy tobie panie y kiedy, widzisz mnie raz na rok i jako pierwsze pytanie zadajesz ' jak z nogą?'. Tak naprawdę nic cię to nie obchodzi i masz to kolowkwialnie mówiąc w dupie. Pytasz przez grzeczność. Więc ja przez grzeczność kłamię mówiąc ' dobrze'. No bo po co się użalać? Po co opowiadać ci jak złożona to będzie operacja? Po co co mówić, jak bardzo boli, jak boli psychicznie, kiedy nagle tracisz 80% swojej kobiecości, jak bardzo wtedy człowiek się boi. Ty i tak nie zrozumiesz, a później i tak przekażesz komuś fałszywe informacje. Mam w dupie takie zainteresowanie. Rozumiem kiedy ktoś widzi się ze mną co dzień. Ale raz na rok... Po co?
Oddałam Ci mojego Wiśniewskiego jak kawałek siebie. Nie spieprz tego.