Myślałem, że mi się wydaje to wszystko. Myślałem, że znów robisz sobie ze mnie żarty. Nie ukrywam, nadal tak myślę, ale mimo to, gdy mi odpisujesz czuję szczęście. Może to dziwne, ale cóż, tak jest. Czuję się strasznie dobrze, gdy z Tobą piszę, jakby świat dla mnie nie istniał, tylko Ty. Niestety to nie trwa długo, gdy zaczynasz mi pisać o nim to tracę wszelkie nadzieje na to by cokolwiek między nami poprawić. Lecz kiedy piszesz, że jest szansa, że mi ją dasz, normalnie nie wiem. Ciesze się jak dziecko, brzydko mówiąc szczam z radości. Być może robie sobie niepotrzebne nadzieję, ale kij z tym.
Myślę o Tobie bardzo często, może dlatego nic mi nie wychodzi. Nie mogę wypędzić sobie Ciebie z głowy, ale to nic. Nie przejmuję się tym zbytnio, dlatego że lubię o Tobie myśleć. Nie lubię jednak tego, gdy przed senm wszystko wraca. Nie, nie to dobre, tylko to złe. Wszystko złe co Ci zrobiłem. I wtedy koniec. Jestem mięczakiem i najzwyczajniej w świecie zaczynam ryczeć. Boli mnie to wszystko. Nienawidzę sobie, nienawidzę tego chuja co siedział we mnie kilka miesięcy temu i spierdzielił wszystko. Być może jeszcze nadal siedzi we mnie, ale się nie ukazuje, lecz mam cichą nadzieję, że sobie poszedł. Wyszedł po prostu ze mnie, bo po raz kolejny nie mam zamiaru Cię zranić. A jeśli to zrobię to się zabiję. Obiecuję.
Kocham Cię.